Polska elektrownia atomowa ma powstać do 2033 roku. Tymczasem Szczecin zmagał się przez niemal cały tydzień z wielką awarią konwencjonalnej elektrociepłowni. Co ma jedno do drugiego? Szczecińską elektrownią zarządzają politycy. Jeśli mają oni równie dobrze zarządzać elektrownią atomową, to ja jednak podziękuję.
Szczecińska elektrociepłownia „Pomorzany” zaczęła mieć problemy w poniedziałek 8 lutego. Kilkadziesiąt tys. mieszkańców miasta miało zimne grzejniki – w momencie największych mrozów od lat.
Właściciel elektrowni, państwowa Polska Grupa Energetyczna, nie mogła sobie poradzić z awarią przez kilka dni. Dopiero po sześciu ogłosiła, że kryzys udało się opanować. Choć niektóre lokalne media twierdzą, że nie do końca, a problemy wcale się jeszcze nie skończyły.
Awaria to awaria, taki mamy klimat – można stwierdzić. Kłopot w tym, że elektrociepłownia była niedawno remontowana za grube dziesiątki milionów. Nie powinna się więc tak łatwo zepsuć, nawet gdy aura nie sprzyja. Poza tym PGE niespecjalnie tłumaczyła się z przyczyn awarii. Wolała w swoich komunikatach mówić o miejskiej polityce energetycznej Szczecina.
Kto właściwie zarządza elektrociepłownią ze Szczecina? Skoro to państwowe przedsiębiorstwo, można zgadywać, że polityk związany z PiS bez większego doświadczenia. I faktycznie – elektrowni szefuje niejaki Sylwester Chruszcz, polityk kojarzony ze skrajną prawicą, o nieznanych kompetencjach w dziedzinie ciepłownictwa.
Chruszcz niegdyś zastąpił samego Romana Giertycha na stanowisku prezesa Ligi Polskich Rodzin (choć będąc precyzyjnym, był tylko p.o. prezesa). Jego kariera polityczna była wyboista – raz się związał z Kukizem i został posłem. W 2019 związał się z PiS, ale do Sejmu się już nie dostał. Dostał jednak „nagrodę pocieszenia” – został dyrektorem zespołu elektrowni w Szczecinie i okolicach.
Polska elektrownia atomowa? Na pewno będzie bezpieczna?
Mówimy cały czas o regionalnej elektrowni, której nie powinno się nic stać. A nawet jeśli, to awaria powinna być szybko naprawiona. A teraz wyobraźmy sobie projekt „Polska elektrownia atomowa”.
Zaawansowane plany już zresztą są – pierwszy blok elektrowni jądrowej w Polsce ma zostać otwarty w 2033 roku. Rząd twierdzi, że to zdrowa, zielona alternatywa. Że musimy iść w atom.
Oczywiście pojawiają się argumenty typu „Czarnobyl” i „Fukushima”. I rząd, i eksperci przekonują jednak, że to będzie inna technologia, że ryzyko jest minimalne i że w ogóle wszystko będzie super bezpieczne.
Może i kupiłbym te argumenty. Jednak mam 100-procentową pewność, że w gronie zarządzających znajdą się politycy. Że będzie to taki sam „polityczny łup”, jak szczecińskie elektrownie. A co się dzieje, jak elektrownia pada „łupem” polityków? Możemy spojrzeć na Szczecin. Ale możemy też spojrzeć na Czarnobyl – tam też i elektrownią, i kryzysem wokół niej, zarządzali politycy. Z wiadomym skutkiem.
Więc po prostu nie wierzę, że to będzie bezpieczne. Nie wierzę, że polska elektrownia atomowa będzie „apolityczna”.
Ktoś powie – do 2033 r. nie będzie rządził PiS. Może tak będzie, może nie. Ale ma to przecież mniejsze znaczenie – ważniejsze jest to, że będą to pewnie politycy, a nie fachowcy. Jak już mają zarządzać elektrowniami, to wolę, by zarządzali tymi tradycyjnymi. Bo jednak wolę, by część Szczecina marzła, niż żebyśmy mieli nieporównywalnie większe kłopoty.