Jeszcze na początku czerwca rządzący apelowali do Polaków, by ci nie kupowali węgla na zapas. Mieli w końcu załatwić obywatelom dostęp do surowca w rozsądnej cenie. Niestety cały misterny plan z cenami regulowanymi nie wypalił. Węgla zaś w Polsce brakuje. Czy to dobry powód, by pozwać premiera lub któregoś z członków rządu?
Nasz rząd pokpił sprawę zapewnienia Polsce zapasów węgla
Powiedzieć, że jest w Polsce problem z węglem, to jak nie powiedzieć nic. Z powodu embarga na węgiel z Rosji dostępność tego surowca drastycznie zmalała. W ostatnich dniach gruchnęły wieści, że nie mamy nawet zapasów tego surowca. Premier Mateusz Morawiecki polecił podległym mu ministrom błyskawiczne zakupy na światowych rynkach. Problem w tym, że Ministerstwo Aktywów Państwowych twierdzi, że to niewykonalne. Przed takim scenariuszem jakiś czas temu ostrzegała branża węglowa.
Obieg informacji, do którego dotarł Dziennik Gazeta Prawna, sugeruje wręcz, że rządzący wiedzieli, że problem z dostępnością węgla się pojawi już w momencie rosyjskiej napaści na Ukrainę. Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa miała już wtedy sugerować utworzenie rezerwy specjalnej, lub zwiększenie zapasów przez przez Rządową Agencję Rezerw Strategicznych. Minister aktywów państwowych Jacek Sasin uznał, że to dobry pomysł. Zasugerował także zwiększenie importu węgla już wówczas.
Postawmy sprawę jasno: to były bardzo dobre pomysł. Tyle tylko, że decyzja ze strony premiera Mateusza Morawieckiego w tej sprawie zapadła dopiero 13 lipca. A i to po ponagleniu ze strony Ministerstwa Aktywów Państwowych wysłanego 24 czerwca do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Równocześnie nie ma realnej możliwości szybkiego zwiększenia wydobycia węgla w Polsce. Na przeszkodzie stoją skutki planowego wygaszania górnictwa uskutecznianego od jakiegoś czasu.
Dlaczego warto dokładnie prześledzić brak działań rządu w sprawie pozyskania węgla? Dlatego, że jeszcze na początku czerwca jego czołowi przedstawiciele apelowali do Polaków, by nie kupowali drogiego węgla, jeśli absolutnie nie muszą. Mieli w końcu zapewnić powszechnie dostępny tani surowiec. Nawet wprowadzili tą nieszczęsną ceną regulowaną. Tyle tylko, że węgla nie ma, składy węglowe nie są zainteresowane sprzedażą w rządowej cenie, w międzyczasie ceny rynkowe surowca skoczyły znowu do góry.
Pozwać premiera, czy któregoś z ministrów? To wcale nie jest takie oczywiste
Jeżeli ktoś posłuchał rządzących i wstrzymał się z zakupem węgla na zapas, to wyszedł na tym kiepsko. Zaufanie do polityków, po raz kolejny okazało się błędem. Pytanie brzmi: czy można coś z tym zrobić? W mediach społecznościowych już pojawiła się odpowiedź na to pytanie. Można, na przykład, pozwać premiera.
Mateusz Morawiecki ma w swoim dorobku całą serię niefortunnych wypowiedzi medialnych. Trzeba mu jednak oddać sprawiedliwość, że apele do obywateli w sprawie kupowania węgla kierowali inni członkowie rządu. Przykładem może być minister Anna Moskwa. Chodzi w tym przypadku o słowa, które padły na antenie TVP Info:
Obecnie pojawiło się na rynku dużo pośredników, którzy mają jeszcze węgiel rosyjski, który sprzedają po absurdalnych cenach, wykorzystując panikę. Prosimy, żeby nie ulegać tej panice i nie kupować drogiego węgla
Kolejnym członkiem rządu, który przekonywał Polaków, by odpuścili sobie zakupy węgla, był rzecznik rządu Piotr Müller. Tym razem mowa o wypowiedzi ze środy 6 czerwca dla TVN24.
Odradzam kupowanie węgla w tej chwili tym, którzy chcą się w niego zaopatrzyć na zimę; zaraz przez politykę spółek Skarbu Państwa dojdzie do obniżenia ceny węgla, ponieważ chcemy bezpośrednio go dystrybuować, pominąć pośredników
Można oczywiście zwracać uwagę, że apel to wypadkowa polityki całego rządu. Na jego czele stoi zaś Mateusz Morawiecki. To oznaczałoby, że jak najbardziej należałoby pozwać premiera, a nie poszczególnych członków rządu. Szkoda w końcu wydaje się oczywista. Pobieżna znajomość kodeksu cywilnego podpowiada, że ten, kto wyrządził drugiej osobie szkodę, jest zobowiązany do jej naprawienia. Warto jednak przyjrzeć się poszczególnym przepisom.
Wszystko wskazuje na to, że w grę wchodzi co najwyżej pozywanie konkretnych polityków za konkretne wypowiedzi
Przede wszystkim, kodeks cywilny wyodrębnia odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną przy wykonywaniu władzy publicznej. Co więcej, dopuszczalność takiego powództwa uzależnia od tego, czy działanie lub zaniechanie z jej strony było zgodne z prawem. Nie da się ukryć, że różne oderwane od rzeczywistości apele rządzących do Polaków są całkowicie zgodne z prawem. Dlatego należałoby sięgnąć po art. 417¹ kodeksu cywilnego.
Zgodnie z tym przepisem, roszczenie przysługuje wówczas, gdy wykonujący władzę publiczną powinien wydać jakiś akt normatywny, orzeczenie lub decyzję. Do tego naprawienia szkody, zgodnie z najbardziej pasującym do naszego stanu faktycznego §3, można żądać dopiero po stwierdzeniu we właściwym postępowaniu niezgodności z prawem niewydania orzeczenia lub decyzji. Chyba że przepisy odrębne stanowią inaczej.
Trzeba przyznać, że to wyjątkowo mało realny scenariusz. I to nawet jeśli jesteśmy w stanie udowodnić związek przyczynowy pomiędzy niewydaniem w porę decyzji o imporcie węgla do Polski, apelem o wstrzymanie się przez konsumentów z zakupem surowca i poniesionym uszczerbku na majątku z powodu niekorzystnej zmiany ceny. Żadnym ratunkiem nie jest również art. 417² kodeksu cywilnego. W tym przypadku nie możemy mówić o szkodzie na osobie.
Co jednak zrobić, jeśli uznamy, że mamy do czynienia nie z działaniem członków rządu, lecz po prostu głupim gadaniem polityków PiS w telewizjach? Nie moglibyśmy pozwać premiera, lecz konkretnych polityków za konkretne wypowiedzi. Wówczas teoretycznie moglibyśmy zastosować normalne zasady odpowiedzialności deliktowej. Pozostaje jednak kwestia udowodnienia, że to właśnie przez apele rządzących nie kupiliśmy tanio węgla na zapas, kiedy mieliśmy ku temu okazję. Łatwo z pewnością nie będzie.
Jakby tego było mało, same postępowania cywilne w Polsce bywają długie i kosztowne. Korzyści z tak wątpliwego pozwu wydają się bardzo niepewne i oddalone w czasie.