Praca po dwanaście lub szesnaście godzin, za cztery lub siedem złotych/godzina. Na ile ludzką godność wyceniają pracodawcy, którzy mają tak wiele do powiedzenia na temat „roszczeniowych” i młodych pracowników?
Leniwi pracownicy – pod takim hasłem opublikowaliśmy w styczniu artykuł na bazie informacji dostarczonych przez Głos Szczeciński. Już wtedy nie chciało się nam aż tak wierzyć w płomienne zapewnienia pracodawców, którzy utyskiwali na młodych pracowników. Jak się okazało, oni sami mieli na ten temat sporo do powiedzenia. GS24 postanowił pójść o krok dalej i przyjrzeć się sprawie z tej drugiej, zatrudnionej strony. I miał rację, bo buta, bezczelność oraz zwykłe cwaniactwo przerażają. Oto, czego możemy się dowiedzieć od tych, którzy postanowili w zachodniopomorskim popracować w gastronomii…
Pracodawca, wyzysk
Praca za 4 czy 7 złotych/godzina brzmi jak ponury żart, tymczasem tak właśnie często wygląda rzeczywistość młodego pracownika. Przesiadują długimi godzinami w pracy, czasami znacznie poza wymiar ośmiu godzin. Dwunastogodzinny czy szesnastogodzinny pobyt w pracy to norma. Czasami szef naleje kieliszek wódki w uznaniu za tak wielki wysiłek (albo raczej… za ogromny utarg), ale zaraz potem jego żona odliczy ten miły gest od wypłaty. W innym miejscu menadżer wziął się na sposób i zabierał napiwki, niby po to, by je później rozdzielić. Pracownicy nie dostali z tego rozdzielania nawet złamanej złotówki.
Grosze, które otrzymują pracownicy, nie wystarczają na szkolenia. Pracodawcy utyskują potem, że młodzi nie chcą się uczyć, ale za co mają to zrobić? To w gestii zatrudniającego powinno leżeć jak najlepsze wyszkolenie zatrudnionego. Tymczasem – ze strachu o to, że ktoś im ucieknie – wolą załamywać ręce i dziwić się, że ktoś nie chce iść na kurs kosztujący 250 zł za dwie-trzy godziny.
O tym, że zatrudniają na okres próbny i nie wypłacają za to pieniędzy, szkoda nawet gadać. Pracownik żyje powietrzem i perspektywą zatrudnienia, a w tym czasie pracodawca ma darmowego niewolnika.
Kto by tam potrzebował snu
Szesnaście godzin w pracy to absolutny koszmar, po którym pracownik nie ma głowy do bycia zmobilizowanym, otwartym na nowe doświadczenia, zaangażowanym. Nietrudno też oprzeć się wrażeniu, że niektórzy pracodawcy zrobią wszystko, by nie podpisywać umowy – jeszcze musieliby, laboga, płacić pracownikowi przyzwoite pieniądze. Tak jest w wielu przypadkach, dlatego część młodych pracuje na czarno. Jak szefowie mają potem czelność oczekiwać od nich szacunku, skoro sami nie umieli go im okazać?
Pracownicy mają takich warunków dość, chociaż jak mówi jedna z rozmówczyń Głosu Szczecińskiego, pracodawcy szybko wyłapują, że pracownikowi psuje się nastrój, że atmosfera siada. Postanawiają wtedy szybko i boleśnie ukrócić ich karierę.
Morał z tego taki, że prędzej czy później do dowolnego medium przyjdą uciśnieni przez wszystkich pracodawcy i podniesie się lament: leniwi, roszczeniowi pracownicy, tylko by wymagali, kiedyś cieszyliśmy się samą pracą i nie potrzebowaliśmy za to zapłaty, pięćset plus rozzuchwaliło społeczeństwo. Nie mają się jednak czego bać. Dopóki młodzi ludzie będą na gwałt potrzebowali pieniędzy, tacy „pionierzy biznesu” mogą nadal uskuteczniać wyzysk na pełną skalę.
Bezprawnik tymczasem przypomina – jeśli zatrudniono cię na czarno, a potem pracodawca ci nie zapłacił, możesz dochodzić swoich praw w sądzie!