Ubezpieczenie od spadających dronów obejmuje pojazdy cywilne i te wojskowe niezwiązane z żadną toczącą się wojną
Czasy, w których żyjemy, obfitują w coraz to nowsze zagrożenia. Nie chodzi mi wyłącznie o cyberprzestępców podszywających się pod celebrytów za pomocą AI, by wyczyścić konto łatwowiernej ofierze. Problemy mogą nam dzisiaj spać na głowy. Dosłownie. Popularność dronów cywilnych stale rośnie. O tym, jak bardzo te wojskowe odmieniają sposób prowadzenia konfliktów zbrojnych, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Mamy jednak do czynienia ze stosunkowo ciężkimi kawałami plastiku i metalu, które mogą uderzyć w coś znajdującego się na ziemi.
Jakby mało nam było konfliktu za naszą wschodnią granicą, to globalne korporacje cały czas eksperymentują w komercyjnym wykorzystaniem dronów do transportu. Z pewnością wielu naszych czytelników pamięta o koncepcjach dostarczania paczek dronami. Nie ustają także prace nad dronami pasażerskimi. Okazuje się więc, że jednak możemy się doczekać latających samolotów – na nasze nieszczęście.
Wiemy już, że zniszczenie domu w wyniku uderzenia dronu to dość skomplikowana sprawa, gdy przychodzi do wypłaty ubezpieczenia za powstałe szkody. Dostępne na rynku polisy nie obejmują wszystkiego rodzaju zdarzeń.
W przypadku cywilnych dronów dowolnego kształtu, rozmiaru i rodzaju, problemu właściwie być nie powinno. Mamy w końcu do czynienia z upadkiem statku powietrznego. Ubezpieczyciele definiują takowy w następujący lub bardzo zbliżony sposób: "katastrofa lub przymusowe lądowanie samolotu silnikowego, bezsilnikowego lub innego obiektu latającego, a także upadek ich części lub przewożonego ładunku".
Jak to wygląda w praktyce? Jeżeli na nasz dom spadnie hobbystyczny dron, to powinniśmy dostać pieniądze z ubezpieczenia. Jeśli uderzy w niego latająca taksówka, czyjś eksperymentalny pojazd pasażerski, albo dron firmy logistycznej zrzuci przez pomyłkę ładunek prosto na nasz dach, to również mamy do czynienia ze zwykłym "upadkiem statku powietrznego". W grę wchodzą nawet białoruskie balony przenoszące na terytorium Polski papierosy bez akcyzy.
To nie żadna wojna hybrydowa, tylko całkowicie pokojowe ćwiczenia wojskowe, które poszły niezgodnie z planem
Sytuacja komplikuje się, gdy mamy do czynienia z dronem wojskowym. Nie chodzi bynajmniej o to, że jest to jakaś odmienna kategoria zdarzeń. Po prostu stosowane na polskim rynku polisy wyłączają odpowiedzialność towarzystwa ubezpieczeniowego za szkody powstałe w wyniku działań wojennych, stanu wojennego, stanu wyjątkowego, strajków, niepokojów społecznych. Warto przypomnieć, że w przypadku wojen ich niewypowiedzenie nie ma żadnego znaczenia. Zresztą w dzisiejszych czasach państwa już praktycznie nie wypowiadają wojen.
Reguła jest jasna: wszelkiego rodzaju wewnętrzne i zewnętrzne awantury wykluczają wypłatę odszkodowania. W tej sytuacji nie sposób nie zadać sobie pytania, czy nie można by jakoś tego problemu obejść. Współczesne państwa bardzo lubią udawać, że wcale nie toczą żadnych wojen, a jedynie przeprowadzają operacje antyterrorystyczne albo "specjalne operacje wojskowe". Mam złe wieści: skoro wszyscy wiemy, że to wierutne kłamstwa, to doskonale zdaje sobie z tego sprawę nasz ubezpieczyciel.
Załóżmy jednak na chwilę, że jakimś cudem udało nam się przekonać towarzystwo, że rzeczywiście mamy do czynienia z przywołaną już "specjalną operacją wojskową". Czy w takiej sytuacji coś się zmienia? Jak najbardziej. Zmieni się podstawa odrzucenia naszego wniosku o wypłatę odszkodowania, bo tak się składa, że polisy nie obejmują również aktów terroryzmu.
Należy także wspomnieć, że polisy nie rozróżniają, kto musi prowadzić wojnę z kim, żeby zastosować wyłączenie. Tym samym nie ma znaczenia, czy na nasz dom spadnie dron rosyjski, ukraiński, czy polski próbujący zniszczyć któryś z nich.
Jest jednak jedna sytuacja, w której ubezpieczenie od spadających dronów obejmie także uderzające w dom urządzenia wojskowe. Wystarczy, że zdarzenie nie ma żadnego związku z jakąkolwiek toczącą się wojną czy konfliktem zbrojnym. Jeżeli szkoda była następstwem ćwiczeń wojskowych, które poszły mocno nie tak, to ubezpieczyciel będzie nam musiał wypłacić odszkodowanie. Także tutaj nie ma znaczenia, które państwo utraciło kontrolę nad swoim sprzętem. Przy odrobinie szczęścia może się nam więc uda przekonać ubezpieczyciela – albo sąd – że mamy do czynienia ze skutkiem ćwiczeń wojskowych, a nie konfliktu zbrojnego. Warto także zauważyć, że działania hybrydowe to swego rodzaju szara strefa, której ubezpieczyciele nie zdążyli jeszcze dobrze ująć w treści polis.