Upór w dążeniu do celu zwykło się uznawać za zaletę. Nawet, jeśli cel w praktyce jest nieosiągalny. Można śmiało założyć na przykład, że prawo jazdy za setnym razem też nie uda się uzyskać. A co jeśli jednak? Czy taki kierowca nie będzie stwarzał zagrożenia dla innych uczestników ruchu drogowego?
System egzaminowania kierowców w Polsce zakłada, że nie zda go osoba przypadkowa
Gazeta Wyborcza parę dni temu wspomniała o dość ciekawym przypadku Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Katowicach. Pewna kobieta bardzo chce uzyskać uprawnienia do prowadzenia samochodu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że próbowała zdobyć prawo jazdy za setnym razem. I tym razem nic z tego, można śmiało założyć, że będą i następne próby. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że i te zakończą się niepowodzeniem.
Oczywiście, pokutuje w Polsce przeświadczenie, że WORDy zarabiają na poprawkach i często jest im na rękę, jeśli egzaminowany obleje. Tyle tylko, że z każdą kolejną nieudaną próbą rośnie ryzyko, że dany konkretny przypadek po prostu nie nadaje się na kierowcę. Warto zauważyć, że system egzaminów na prawo jazdy w Polsce ma faktycznie za zadanie takich osobników odsiać. Żeby zdać część teoretyczną nie wystarczy już wkuć na pamięć pytań z zamkniętego zbioru. Sam sposób przeprowadzania testu wymaga szybkiego podejmowania decyzji. W części praktycznej krytyczne błędy oznaczają automatyczny koniec egzaminu.
Co więcej, żeby w ogóle podejść do egzaminu, trzeba przejść szkolenie. To z kolei wymaga również prawidłowej jazdy w normalnym ruchu drogowym, choć pod nadzorem ze strony instruktora. Kurs na prawo jazdy – zwłaszcza w części praktycznej – bynajmniej nie jest elementem, który można sobie przeskoczyć, czy liczyć na taryfę ulgową.
Co jednak, jeśli osoba mająca duże problemy z jazdą zdobędzie prawo jazdy za setnym razem?
Czy egzamin na prawo jazdy powinien być trudny? Jak najbardziej. Samochód to w końcu, jakby nie patrzeć, ważąca często przeszło tonę kupa żelastwa poruszająca się z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. O tym, że jest w stanie wyrządzić duże szkody nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Bardzo istotnym czynnikiem zwiększającym ryzyko wystąpienia wypadku drogowego jest oczywiście czynnik ludzki. Tymczasem cała koncepcja „zasady ograniczonego zaufania” opiera się o wiarę, że inni uczestnicy ruchu drogowego wiedzą, co robią. Niektórzy kierowcy cechują się nadmierną brawurą i lekceważeniem przepisów ruchu drogowego. To właśnie na tego typu osobach skupia się narracja, gdy trzeba znowu zaostrzyć przepisy dotyczące młodych kierowców.
Jednak to raczej nie ten typ próbujący uzyskać prawo jazdy za setnym razem. Niektórym kandydatom na kierowcę brakuje pewności siebie, czy umiejętności skupienia na jeździe. Innym predyspozycji czysto fizycznych – na przykład jeśli chodzi o koordynację ruchów. Osoby takie podchodzą do egzaminu na prawo jazdy raz za razem i popełniają co rusz błędy, co rusz oblewają. Warto podkreślić, że bez egzaminatora mogącego w każdej chwili przejąć kontrolę nad pojazdem, wiele z takich błędów kończyłoby się co najmniej stłuczką – jeśli nie wypadkiem.
Czy w takim razie warto byłoby ograniczyć liczbę dopuszczalnych podejść do egzaminu? Rozwiązanie takie zakłada, że jeśli kandydat na kierowcę obleje egzamin wskazaną liczbę razy, to nie powinien już mieć następnej szansy. Ot, kierowcy już z niego nie będzie. Oczywiście, można zastosować rozmaite warianty. Na przykład: co ileś prób kierowca musi po raz kolejny przejść od nowa całe szkolenie. Szansa na uzyskanie prawa jazdy mogłaby też odnawiać się po paru latach.
Od kiepskiego kierowcy podchodzącego raz za razem do egzaminu, prawdopodobnie gorszy będzie ten, który prawo jazdy ma – ale od lat nie jeździ
Tyle tylko, że prawo jazdy za setnym razem wciąż oznacza zdany egzamin. Najczęściej, oczywiście, takich poprawek będzie zresztą dużo mniej. Kilka, dziesięć, kilkanaście, parędziesiąt. Można by się również zastanawiać, czy trudny egzamin przypadkiem nie wymaga od egzaminowanego więcej, niż realnie jest mu potrzeba w ruchu drogowym na co dzień. Nawet jeśli tak – nie ma w tym nic złego. Natomiast pozwala zakładać, że skoro kierowca ostatecznie sobie z nim poradził, to także jeżdżąc autem również sobie poradzi. Co więcej, zyska także prędzej czy później doświadczenie. Pod warunkiem, oczywiście, że będzie faktycznie jeździć samochodem.
Są bowiem także inne kategorie kierowców, które mogą stanowić potencjalne zagrożenie, wcale nie mniejsze od tych, którzy uzyskali prawo jazdy za setnym razem. Można zaryzykować stwierdzenie, że osoba podchodząca co rusz do egzaminu będzie mniej niebezpieczna dla otoczenia, niż kierowca z uprawnieniami, który od wielu lat lat nie jeździ. Ten pierwszy musi mieć blade pojęcie o obowiązujących przepisów ruchu drogowego. Co jakiś czas siłą rzeczy siada za kółkiem i jeździ – razem z instruktorem, ale zawsze.
Są także kierowcy, którzy po prostu się starzeją. Proces ten na organizm ma negatywny wpływ, często także na te cechy, które są potrzebne przy prowadzeniu samochodu. Nie bez powodu od dawna rozważane są obowiązkowe badania dla kierowców po 60 roku życia. Niestety, rządzący co rusz wycofują się z wdrożenia takiego rozwiązania.