Z dużą dozą prawdopodobieństwa należy przyjąć, że Prawo i Sprawiedliwość wygra kolejne wybory. Jednak tak jak inwestorzy każdego dnia zadają sobie pytanie o to, czy chcą inwestować w firmę sterowną przez Tima Cooka, tak ja zacząłem zadawać sobie pytanie o to, czy chcę inwestować w państwo sterowane przez Jarosława Kaczyńskiego.
Otóż w mojej ocenie Polska zarządzana przez PiS nie rokuje. Oglądając fragment wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego na ostatniej konwencji programowej miałem wrażenie, że zaraz padnie coś w stylu: w 2023 roku pensja minimalna 4000 zł (tłum wiwatuje), po pauzie: a niech mnie piorun strzeli, niech będzie 4500 zł (tłum wiwatuje jeszcze głośniej).
Kiedy jednak odrzuci się na bok cały ten show i socjalistyczny entuzjazm, bardzo szybko zdamy sobie sprawę z tego, że po zrealizowaniu wszystkich postulatów programowych PiS (żeby było jasne, Lewica i Koalicja Obywatelska też momentami wcale nie są lepsze ze swoimi dopłatami do pensji minimalnej) w Polsce nie będzie się opłacało:
- mieć poniżej 60 lat lub powyżej 26 lat
- prowadzić działalności gospodarczej
- zatrudniać ludzi
- aspirować do stanowisk i wynagrodzeń oferujących wynagrodzenie nieznacznie powyżej pensji minimalnej
- przedkładać życia zawodowego nad rodzinne
- żyć, mieszkać, ale przede wszystkim oszczędzać ze względu na celowe i świadome prowokowanie mechanizmów odpowiedzialnych za wzrost inflacji
Prawo i Sprawiedliwość inflacją się nie przejmuje, ponieważ jego elektorat do tej pory oszczędności nie miał – albo ze względu na niskie zarobki, albo ze względu na niską wiedzę ekonomiczną, której brak również nie popycha do kumulacji kapitału na trudne czasy.
PiS twierdzi, że przywraca polskim rodzinom godność, ale to kłamstwo. PiS niczego nie przywraca, tylko robi to polska klasa średnia. I choć ta sama klasa średnia trochę dziwiła się, że tak niewiele wystarczy (bo pod koniec kadencji okazało się, że nawet kraść też można i wozić kolegów państwowymi samolotami) – trochę droższe zakupy, nieco wyższe rachunki za media – by wysłać polskie dzieci nad morze, tak druga kadencja PiS otwarcie już nosi tytuł „rachunek za światło”.
Pensja minimalna jest programem socjalnym
Pensja minimalna jest trudna do oceny. Z rynkowego punktu widzenia jest mechanizmem szkodliwym, ponieważ zmusza pracodawcę do zapłaty za wykonywanie pracy, która nie jest warta nawet takiego wynagrodzenia. Broni się jednak jako program socjalny, który nagradza fakt podjęcia pracy. Rzetelną ocenę pensji minimalnej w sporym stopniu zaburza też czarny rynek, ponieważ wiele umów w Polsce tworzonych jest w myśl zasady „tutaj pensja minimalna w umowie, a reszta pod stołem”. Takie osoby, choć to akurat mnie nie martwi, będą drugi największymi ofiarami windowania pensji minimalnej, ponieważ do ręki będą dostawały mniej.
Największymi ofiarami staną się osoby, które dziś zarabiają w okolicy 3, a nawet 3,5 czy 4 tysięce złotych brutto. Pracodawcom będzie trudno zapewnić im godny wzrost płac w sytuacji, gdy będą musieli w pierwszej kolejności finansować rosnące nieco zbyt dynamicznie pensje minimalne. Tym samym osoby, których wynagrodzenie opierało się na kompetencjach, będą relatywnie tracić – nie tylko dlatego, że zrównają się w wynagrodzeniach z mniej wykwalifikowanymi kolegami, ale też taki wzrost płac nie może nie odbić się na wzroście cen.
Jednoosobowa działalność gospodarcza do zarżnięcia
Rząd przebąkuje od pewnego czasu o uzależnieniu składek ZUS od dochodu. Jest w tym pewna pokrętna logika, ponieważ wiele osób ucieka na działalność gospodarczą, by uniknąć gigantycznych składek ZUS, jakie niesie za sobą umowa o pracę. Drugim powodem jest podatek liniowy. Walka z samozatrudnieniem miała odbywać się poprzez test przedsiębiorcy, jednak rząd z tego pomysłu się wycofał. Mówiąc wprost: cofnął czołgi znad granicy polskiego biznesu, by zaraz zrzucić na niego bombę atomową.
W Polsce kompletnie spłaszczył się temat emigracji uwarunkowanej politycznie. Jacyś dziadkowie w koszulkach KOD-u czy małolaty o fioletowych włosach krzyczą, że wyjeżdżają „z tego kraju” (po czym oczywiście nie wyjeżdżają). Emigracja gospodarcza, w odróżnieniu od emigracji politycznej, odbywa się w ciszy. Nie stukają klawiatury Facebooka i Twittera, tylko kalkulatorów.
Jeśli więc przedsiębiorca zarabiający 50 000 złotych miesięcznie + VAT (bo jest świetny, wiele ryzykował i sobie na to w pełni zasłużył), do kasy państwa odprowadzi najpierw ok. 12 000 zł VAT, potem jego zaległości podatkowe wyniosą jeszcze blisko 10 000 zł PIT i blisko 1500 złotych ZUS, choć tu składki podlegają częściowemu odliczeniu. W kieszeni zostaje mu około 40 000 złotych.
To masa pieniędzy. Ale to nie są pieniądze za to, że się wstaje i idzie do pracy, w której się nic nie robi. Ani za to, że zrobiło się gromadkę dzieci, z czym człowiek cywilizacyjnie mierzy się od tysiącleci i nie otrzymywał dotąd wynagrodzenia z tego tytułu. To pieniądze dla specjalisty, elity narodu.
Wprowadzając składkę ZUS od dochodu przy jednoczesnym braku limitu składek ZUS, 50 000 zł netto na działalności to zarazem 21 545 złotych składki ZUS – tak przynajmniej można szacować bazując na dzisiejszych zasadach wyliczania składek. I choć pomniejsza się przez to należy podatek PIT, to jednak przedsiębiorcy zostanie w portfelu mniej, niż 30 000 złotych.
Oberwą i mniejsi przedsiębiorcy, inspiracją do tekstu są wyliczenia „Rzepy”, która wskazuje, że dochody 20 000 złotych netto zaowocują wzrostem składek do przeszło 8 tysięcy. Przedsiębiorcy zostanie w kieszeni 10 000 złotych z lekką górką. Zabiorą mu już w podatkach połowę lub ponad połowę (zależy jak oceniać VAT) zarobków. Generalnie jak by nie liczyć, każdy przedsiębiorca będzie do ręki dostawał mniej więcej połowę swojego podlegającego opodatkowaniu i oskładkowaniu dochodu. To fundamentalna i nieco barbarzyńska zmiana, za którą nie przemawiają racjonalne względy. Podczas, gdy globalna gospodarka zmierza raczej ku modelowymi, w którym składki ubezpieczeń społecznych są jednolite dla wszystkich, a resztę oszczędzania organizuje się we własnym zakresie, Polska chce zmuszać do odprowadzania gigantycznych składek ZUS. A co daje w zamian? Może chociaż jakieś preferencyjne warunki dziedziczenia tych składek?
Zresztą, ta rozmowa nie ma sensu, bo w niej chodzi o przepłoszenie z kraju polskiego biznesu – a przynajmniej takie będą konsekwencje.
Przez lata na łamach Bezprawnika ostrzegałem przed Partią Razem
Wskazując jednocześnie, że już teraz mamy w kraju realizowany pokraczny, prawicowy socjalizm. Pokraczny socjalizm zmienia się już powoli w zupełnie realny socjalizm, w którym okładana po głowie klasa średnia jest ciągnięta ku dnu, by zapewnić poparcie polityczne populistycznej partii wśród najniższej klasy wyborców. Nie zgadzam się na nazywanie ich „nieudacznikami życiowymi”, jak próbował to kreślić jeden z liberalnych portali. Ale też z jakiegoś powodu ci ludzie znaleźli się w tym miejscu społeczeństwa, w którym są, a państwo z aspiracjami nie może być ich zakładnikiem w ustalaniu swojego modelu. Ponieważ jakość życia niejako warunkuje jakość państwa, a nie programy socjalne. Wolelibyście być skromnym pracownikiem fizycznym w Niemczech czy beneficjentem socjalu w Mołdawii?
Konsekwencje będą takie: przedsiębiorcy będą znikać. Przeprowadzać się za granice, nawet realnie i urzędy skarbowe będą bezradne. Bo Polska jako państwo już nie rokuje, nie z tak rozłożonymi nakładami w gospodarce, a to z kolei sprawia, że nie tylko nie warto w takim systemie podatkowym prowadzić interesów, ale też nie warto tutaj mieszkać – w kraju z niestabilnym systemem wartości, gardzącym klasą średnią, z populistycznymi politykami, któremu grozi inflacja rozdmuchiwana rozdawaniem pieniędzy pod byle pretekstem, jeżeli tylko może wywołać to efekt polityczny.
Władza naszego kraju nie myśli o przyszłości, oni nie mają bladego pojęcia czym Polska ma być za 20 lat, gdzie się widzimy w konfrontacji z Rosją, Chinami, Unią Europejską czy wyzwaniami cyberbezpieczeństwa. Gospodarka kraju stanie nad przepaścią, by Jarosław Kaczyński i Grzegorz Schetyna mogli przez moment poczuć się ważni.