Jakiś czas temu ogłoszono przetarg na limuzyny SOP. Urzędnicy, którzy rozpatrywali nadesłane oferty, w pewnym momencie zostali pokonani przez plik .zip, którego nie mogli otworzyć. Ten fakt wykluczył Volkswagena z rozgrywki — opisuje Moto.pl.
Przetarg na limuzyny SOP
Jakiś czas temu ogłoszono przetarg na wyprodukowanie i dostarczenie limuzyn, które miałyby służyć w Służbie Ochrony Państwa. Takimi pojazdami, jak wiadomo, poruszają się VIP-y, toteż powinny być to pojazdy relatywnie bezpieczne, niezawodne i — nie da się ukryć — dość prestiżowe.
Przetarg podzielony był na trzy części. W pierwszej oczekiwano ofert długich limuzyn (w drugiej sedanów) o długości min. 5,2 m i rozstawie osi ponad 3.1 m. Od strony technicznej, pojazdy miały zawierać takie rozwiązania, jak asystent utrzymywania pasa ruchu, elektryczne sterowanie, podgrzewane siedzenia, system multimedialny z TV (sic!) i układ automatycznego hamowania, coby mieć szansę na uniknięcie zderzenia.
Trzecia część przetargu dotyczyła pięcioosobowych SUV-ów o długości nie mniejszej niż 4,9 metrów. Co do warunków technicznych, pojazdy miałyby posiadać system ostrzegania kierowcy o pojeździe, który znajduje się w martwym polu, a także LED-owe reflektory i również system automatycznego, bezpiecznego hamowania
Czarny charakter — złowrogi plik .zip
Przetarg wygrał diler, który zajmuje się sprzedażą pojazdów marki BMW. Kto wie, czy nie zdeklasowałby go Volkswagen, ale niestety — urzędnicy nie mogli poradzić sobie z ofertą, którą otrzymali w formacie .zip.
W informacji z otwarcia ofert wprost wskazano, że:
Po prawidłowym odszyfrowaniu oferty [nastąpił – przyp. red.] brak możliwości otwarcia i wypakowania archiwum ZIP
Wiedząc jednak, że system Windows (na którym najpewniej pracują ludzie odpowiedzialni za rozpatrywanie ofert) sam w sobie obsługuje archiwa w formacie .zip, trzeba chyba stwierdzić, że nie jest to nieporadność urzędników, a faktyczny problem z archiwum.
Cała sytuacja pokazuje jednak, że sylogizm dominuje w urzędniczej wykładni prawa, która w ogóle nie wychodzi poza normatywne znaczenie przepisu. Skoro składający ofertę nie zmieścił się w terminie z działającą ofertą, to urzędnik nie poprosi go przecież o niezwłoczne przesłanie działającej kopii pliku, tylko z automatu odrzuci ofertę, która mogła być przecież rozsądniejsza, czy korzystniejsza. Sytuacja jest nieco irracjonalna, wszak chodzi tutaj nie tylko o bezpieczeństwo polskich VIP-ów, ale także o finanse publiczne.
No cóż — durne lex, sed lex.