Tysiące Polaków dopiero w ostatnim tygodniu przed II turą zorientowało się, że będzie miało ogromny problem z oddaniem głosu. Pułapka wakacyjnych wyborów polega na tym, że jeśli ktoś dopisał się w miejscu urlopu do spisu przed I turą, to pozostaje w tym spisie do końca wyborów. Wiele osób tego nie wiedziało, bo też taka informacja nie była specjalnie nagłośniona.
Pułapka wakacyjnych wyborów
Dziennik Gazeta Prawna szacuje, że problem może dotyczyć nawet 200 tysięcy osób. Te liczby wydają się jednak za duże, bo do spisu wyborców dopisywały się również osoby mieszkające na stałe w miejscu innym niż miejsce zameldowania. Skalę można szacować jednak na kilkadziesiąt tysięcy osób, które w niedzielę 12 lipca będą zmuszone do dalszej bądź bliższej podróży. Dlaczego?
Dopisanie do spisu wyborców było najwygodniejszą i najbezpieczniejszą opcją dla osób, które nie chciały udawać się do urzędu, a zamierzały 28 czerwca głosować w miejscu, w którym na przykład będą spędzać urlop. Zwykle robili to przez system ePUAP, który – jak twierdzą ludzie, z którymi rozmawiałem – niespecjalnie informował o tym, że w spisie pozostaje się aż do końca II tury. I te osoby po oddaniu głosu w I turze właśnie zorientowały się, że w II turze nie mogą zagłosować już w swoim domu, bo widnieją w spisie w przykładowej Szklarskiej Porębie czy Łebie.
Zaświadczenie było lepszym pomysłem
Mądry Polak po szkodzie, ale od początku najlepszym rozwiązaniem było pobranie ze swojego ratusza zaświadczenia o prawie do głosowania poza miejscem zamieszkania. To załatwiało sprawę obu tur – w pierwszej można było zagłosować w miejscu wypoczynku, a w drugiej w każdym dowolnym miejscu w Polsce, również w rodzinnej miejscowości. Był jednak tylko pewien szkopuł – trzeba było pofatygować się do urzędu. A przecież wciąż trwały ograniczenia związane z pandemią i część osób wybrała, promowaną zresztą przez PKW, drogę online.
Dziś wyborcy, których dotyczy ten problem, mają dwa rozwiązania. Albo wrócić w miejsce głosowania w I turze 12 lipca i po prostu zagłosować, albo wrócić tam wcześniej, czyli do piątku, i pobrać stamtąd zaświadczenie. Oba rozwiązania wymagają często podróży przez całą Polskę. Jest jeszcze jedno rozwiązanie, ale chyba jeszcze trudniejsze w wykonaniu. Zaświadczenie może za nas odebrać osoba z naszym upoważnieniem. Trzeba jednak takie upoważnienie najpierw jej dostarczyć, a potem ta osoba musi jakimś cudem nam je wysłać tak, byśmy otrzymali je do niedzieli. Jedyne co wchodzi w tej chwili w grę to przesyłka konduktorska bądź ekspresowy kurier.
Kto popełnił tu błąd?
U wielu osób rodzi się wątpliwość natury politycznej: skoro turyści to w sporej części wyborcy Rafała Trzaskowskiego, to może PiS specjalnie zrobił to, by odebrać konkurentowi głosy? Ja uważam, że tak nie jest. Dlaczego? Bo taka absurdalna regulacja dotycząca wpisania się do spisu na obie tury funkcjonuje od lat. Zwykle nikt nie zwracał na nią uwagi, bo na ogół wybory podzielone na dwie tury nie odbywały się w wakacje. Mało osób więc wybierało głosowanie w I turze w miejscu wypoczynku. Teraz to się zmieniło.
Co istotne, jak pisze DGP, Krajowe Biuro Wyborcze już w 2016 roku prosiło o zmianę przepisów tak, by uniknąć zamieszania. Nikt wtedy jednak nie wziął pod uwagę apeli wyborczych urzędników. I tak oto powstał biurokratyczny potworek, który w absurdalny sposób pozbawia tysiące osób prawa głosu. Bo który mieszkaniec np. Gliwic, który dopiero co wrócił z urlopu w Międzyzdrojach, będzie specjalnie tam wracał tylko po to by zaliczyć głosowanie w drugiej turze? Pewnie będą jacyś wybitnie zdeterminowani śmiałkowie. Ale wielu osobom zabraknie na to pieniędzy, czasu lub i tego, i tego. Szkoda, tym bardziej że w tych wyborach, jak w żadnych innych, liczy się każdy głos.