Opolski magistrat przez lata uchylał się od zapłaty za holowanie oraz przechowywanie rozbitych i porzuconych aut. Jak urzędnicy reagują na rachunek za parkowanie na kilka milionów? Nijak – starają się najwyraźniej udawać, że tematu nie ma.
Władze Opola chciały mieć strzeżony parking spełniający określone wymogi za cenę miejsca do parkowania przy bloku mieszkalnym
W latach 2002-2017 firma przedsiębiorcy Bernarda Czopa świadczyła na rzecz Opola usługi w postaci holowania i przechowywania pojazdów, które powinny zniknąć z ulic miasta. Mowa przede wszystkim o pojazdach porzuconych i rozbitych. Jak podaje Dziennik Gazeta Prawna, umowa była stosunkowo prosta. Przedsiębiorstwo ściągało auta na parking. Samochód czekał tam aż urzędnicy powiadomią właściciela, że może go odebrać. Alternatywą była decyzja sądu o przepadku i zezłomowaniu. Można się zresztą spodziewać, że wielokrotnie właściciele woleli porzucić auto, niż narażać się na konieczność zapłaty kosztów jego przechowania, razem z karą za niewłaściwe parkowanie.
Problem polegał na tym, że właściwe decyzje nie zapadały w porę. Przeciągający się pobyt auta na firmowym parkingu oznaczał rosnące koszty. Zwłaszcza, że żeby w ogóle starać się o możliwość realizowania dla Opola takiej usługi, przedsiębiorca musiał zapewnić odpowiednie warunki przechowywania samochodów. Parking musiał być strzeżony, do tego być dostosowany do wymagań ochrony środowiska. Stawki za przechowanie samochodów nie stanowiły dla miasta tajemnicy. Stosowne decyzje często jednak nie tyle nie zapadały, co nie były przekazywane firmie. Przykładem może być chociażby opóźnienie trwające sześć lat – od momentu wyrażenia przez sąd zgody na złomowanie pojazdu. Łatwo w takim przypadku wyobrazić sobie, skąd tak wysoki rachunek za parkowanie.
Umowę zawarli urzędnicy, to urzędnicy unikają jej realizacji – ale to podatnicy zapłacą astronomiczny rachunek za parkowanie
Co na to miasto? Władze Opola migają się od płatności. Twierdzą, że stawki przedsiębiorstwa są zbyt wysokie, odbiegają na przykład od cen miejsc parkingowych oferowanych przez spółdzielnie mieszkaniowe. Dla opóźnień w wydawaniu decyzji również znalazło się usprawiedliwienie. Ma być nim skomplikowana sytuacja prawna, braki kadrowe, oraz – jakże by inaczej – brak współpracy ze strony firmy. Najprawdopodobniej w tym ostatnim przypadku chodziło albo o patrzenie przez palce na braki formalne, albo o rezygnację z zapłaty. Problem w tym, że miasto powinno zwrócić uwagę na oferowane stawki w momencie podpisywaniu umowy z firmą Bernarda Czopa. A tak za nonszalancję urzędników zapłacą, jakże by inaczej, podatnicy.
Miasto przegrało już z Czopem około stu wyroków w różnych instancjach. Raptem niedawno wojewódzki sąd administracyjny wydał trzydzieści dwa wyroki na niekorzyść Opola. Do tej pory miasto przegrywało również odwołania do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Nie wydaje się więc prawdopodobny, by sądy nagle postanowiły zmienić dotychczasową linię orzeczniczą. W następnej kolejności firma zamierza skierować poszczególne sprawy do sądów cywilnych, w celu wyegzekwowania od miasta należnych pieniędzy.
Skoro sądy raz za razem wyrokują dokładnie to samo, to władze Opola powinny przestać liczyć na cud
Tym bardziej poraża brak odpowiedzialności ze strony urzędników. Oczywiście, ciężko mieć do urzędników pretensje, że stara się szukać oszczędności. Akceptowalnym rozwiązaniem wydaje się poszukiwanie tańszego usługodawcy. Nie może być jednak tak, że władze miasta odmawiają wywiązania się z zawartej umowy. Tym bardziej skandaliczna wydaje się próba udawania, że sprawa nie istnieje. Sądy prędzej czy później miasto do zapłaty zmuszą. Zwłoka jednak oznacza dodatkowe koszta, chociażby w postaci odsetek czy kosztów poszczególnych postępowań. Rachunek za parkowanie ciągle może jeszcze wzrosnąć. Nie sposób także nie zauważyć strat niematerialnych. Sprawy tego typu podważają zaufanie obywateli, w tym partnerów biznesowych, do samorządu. Do tego narażają samo miasto zwyczajnie na śmieszność.