Domagają się już reparacji od Niemiec, teraz czas na reparacje od Czech? To oczywiście zupełnie inny spór, ale skojarzenia nasuwają się same. W PiS pojawiają się coraz mocniejsze głosy o konieczności załatwienia sporu o niewielki skrawek ziemi. Chodzi o około 360 hektarów na granicy z naszymi południowymi sąsiadami. Z tym że akurat tu jest pewna szansa na małe zwycięstwo.
Reparacje od Czech?
Kwestię reparacji wojennych od Niemiec polski rząd podniósł ponad tydzień temu, przy okazji rocznicy 1 września 1939 roku. Rachunek wystawiony sąsiadom z zachodu to około 6 bilionów złotych. Niemcy póki co całkowicie odrzucają tę propozycję, twierdząc że sprawa została załatwiona dekady temu z władzami PRL. Ale sprawa reparacji będzie się ciągnąć długo, jeszcze co najmniej przez rok (czyli do wyborów). Bo dla prezesa Prawa i Sprawiedliwości to przede wszystkim okazja do mobilizacji swojego elektoratu.
Teraz wraca sprawa sporu terytorialnego z Czechami. Tu oczywiście nie chodzi o jakiekolwiek zadośćuczynienie strat wojennych. Idzie bowiem o wciąż niezałatwioną sprawę podziału granicy między Polską a Czechosłowacją, który dokonał się w latach 50. XX wieku. Czesi dostali wtedy – jak twierdzi nasza strona – zbyt duży teren, i są nam „dłużni” 368 hektarów. Jak pisze Rzeczpospolita, za zintensyfikowaniem działań w tej sprawie optuje poseł PiS Jarosław Krajewski. A wtóruje mu wiceszef ministerstwa spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk.
PiS liczy chociaż na małe zwycięstwo
Dlaczego akurat teraz, gdy za naszą wschodnią granicą trwa krwawa wojna, polski rząd szuka sobie kolejnego przeciwnika? I to w osobie Czechów, naszych najbliższych sojuszników, partnerów z Grupy Wyszehradzkiej? Cóż, Niemców za takich najbliższych sojuszników też długo uważaliśmy, a jednak PiS uznał, że reparacje dla Polski powinny rozgrzać między nami emocje właśnie teraz, w najtrudniejszym roku tego wieku. Odpowiedź wydaje się bardzo prosta.
O ile ani zapowiadanych 6 bilionów, ani pewnie złamanego euro PiS nie załatwi nam od Niemiec przez najbliższy rok, to być może szuka po prostu jakiegoś zastępczego sukcesu. Z Czechami może uda dogadać się szybko, bo kilkaset hektarów – jak się wydaje, prawnie nam należne – nie ma wielkiego znaczenia strategicznego dla naszych sąsiadów. Ale polski rząd mógłby chcieć sprzedać ten mały sukces jako wielką wiktorię i, oczywiście, element trwającej nieustannie kampanii wyborczej.
Trudno jednak nie zauważyć, że wygląda to na szukanie przez Jarosława Kaczyńskiego kolejnych, jakichkolwiek, okazji do tego by poprawić słabnące notowania PiS. Latem myślał, że uda mu się to zrobić poprzez powrót do szczucia na społeczność LGBT. Nie wyszło. Dlatego postanowił rozpętać antyniemiecką kampanię. A że nie przyniesie ona mu żadnych wymiernych sukcesów, to próbuje szukać sukcesów mniejszych. A jak nie wyjdzie z Czechami? Cóż, mamy jeszcze tylu sąsiadów. Zawsze można zacząć przebąkiwać o Lwowie, Wilnie czy Królewcu, prawda? Co z tego, że to zabawa z zapałkami, przecież prezes zrobi co może, by przy władzy się utrzymać.