Unia Europejska zdecydowała się na zawieszenie lotów pasażerskich z Białorusią. Europejskie linie lotnicze już omijają terytorium tego kraju szerokim łukiem. Szykowane są także nowe sankcje w Białorusi, zapewne o charakterze personalnym i gospodarczym. Tylko co to ma właściwie teraz przynieść, poza samym wymownym gestem?
Nowe sankcje wobec Białorusi będą miały w dużej mierze charakter personalny
Niedawne zatrzymania Ramana Pratasiewicza wymusiło reakcję ze strony Unii Europejskiej. Szef Rady Europejskiej Charles Michel określił działania władz Białorusi mianem „piractwa powietrznego” i „graniem w ruletkę życiem niewinnych cywilów”. Właściwie większość europejskich polityków domaga się stanowczej reakcji. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego powiedział nawet, że UE musi teraz pokazać, że „nie jest papierowym tygrysem”.
W tym momencie Unia Europejska zawiesiła loty pasażerskie z Białorusią – czy raczej zaapelowała do przewoźników o unikanie lotów nad tym państwem. Zmierza również do zamknięcia unijnej strefę powietrzną dla samolotów Belavii, tamtejszych linii lotniczych. Póki co, białoruskie samoloty wciąż wykonują niektóre połączenia, choć Belavia odwołała loty do Wilna, Paryża i Londynu. Wiąże się to z decyzjami rządów tych konkretnych państwo o wydaniu zakazu lotów dla Belavii na poziomie krajowym.
Należy się także spodziewać, że następne będą bardziej tradycyjne sankcje wobec Białorusi. Mowa przede wszystkim o personalnych sankcjach obejmujących przedstawicieli tamtejszych władz – takich, jak zakaz wjazdu na teren UE dla osób zamieszanych w zatrzymanie Pratasiewicza. Niektóre posunięcia Brukseli idą jednak o krok dalej.
Zamrożony zostanie pakiet ekonomiczno-inwestycyjny na rzecz Białorusi wart 3 mld euro. „Do chwili aż Białoruś stanie się demokratyczna”, czyli najprawdopodobniej pieniądze na Świętego Nigdy.
Reakcja Unii Europejskiej na wydarzenia na Białorusi w tym momencie może być już tylko symboliczna. Może mieć na celu już jedynie zamanifestowanie sprzeciwu wobec kolejnych posunięć Aleksandra Łukaszenki. Jego dalsze trwanie u władzy nie jest już właściwie zagrożone, wzmożenie represji wobec opozycjonistów to bardziej konsolidacja reżimu, niż próba jego ratowania przed upadkiem.
Władze w Mińsku i w Moskwie doskonale wiedzą, że w stosunkach z Europą mogą sobie pozwolić na wszystko
Co ważniejsze: Białoruś może liczyć na wsparcie ze strony Rosji. Dopóki Moskwa jest skłonna kredytować władzę Aleksandra Łukaszenki, to Zachód niespecjalnie jest w stanie cokolwiek konkretnego w tej sprawie uczynić. Zakaz wjazdu do Unii Europejskiej? Pytanie brzmi: po co białoruscy oficjele mieliby właściwie tutaj przyjeżdżać? W najgorszym wypadku mają cały czas możliwość podróżowania na wschód.
Odcięcie od pieniędzy na inwestycje może być nieco bardziej bolesne. Dopóki nie przypomnimy sobie, że Białoruś jest w stanie uzyskiwać kredyty od Chin. Także Rosja może zmienić zdanie co do pożyczek dla Łukaszenki. Zakładając, że białoruski prezydent zdecydował się jednak ulec rosyjskim naciskom na pogłębienie integracji między krajami.
Nowe sankcje dla Białorusi nie mogą właściwie przynieść pożądanego rezultatu także z powodu wcześniejszych zaniechań Brukseli. Unia Europejska nie zareagowała dostatecznie stanowczo wobec Rosji na uwięzienie Aleksieja Nawalnego. A także wcześniejszą próbę jego zabójstwa, rosyjski zamach w Czechach, czy wszelkie próby dezinformacji oraz cyberataków.
Owszem, przyjęto kolejne personalne sankcje. Ale nie poczyniono żadnego kroku, który rzeczywiście zabolałby Moskwę. W szczególności: nie zablokowano żadnej inwestycji, na której Rosjanom zależy – takiej, jak chociażby gazociąg Nord Stream 2. To właściwie kpina, że w tej kwestii Europa musi oglądać się na Stany Zjednoczone i tragedia, że Amerykanie postanowili odpuścić, przez co nie będzie sankcji wobec Nord Stream.
Skoro zaś Rosja wie, że może sobie w stosunkach z Europą pozwolić na cokolwiek tylko zechce, to tym bardziej nie zaszkodzi jej nijak wspieranie działań władz Białorusi. Uzależniona gospodarczo od silniejszego sąsiada Białoruś nie musi tymczasem zbytnio oglądać się na Zachód. Zwłaszcza, że ten nie był w stanie w okresie odwilży zaproponować Łukaszence żadnej rozsądnej alternatywy.
Polska powinna akcentować na forum międzynarodowym kwestię porwania polskiego samolotu przez Białoruś
Działania Unii Europejskiej teraz można podsumować słowami „zbyt mało, zbyt późno”. Nie da się ukryć, że Władimir Putin i Aleksander Łukaszenka rozumieją przede wszystkim język realnej siły. Europa zaś dawno już odwykła od jego używania. A co w takim razie z Polską? Nasz kraj właściwie już dawno stracił możliwość jakiegokolwiek oddziaływania na władze w Mińsku.
Co gorsza, polskie służby pokpiły też sprawę przyznania Ramanowi Pratasiwiczowi prawa azylu niepotrzebnie przeciągając postępowanie. Ochrona kontrwywiadowcza naszego kraju też pozostawia wiele do życzenia. Nie oznacza to jednak, że sprawę porwania białoruskiego opozycjonisty powinniśmy sobie odpuścić.
Samolot lecący z Aten do Wilna należał do spółki-córki RyanAir zarejestrowanej w Polsce. Pokład samolotu z prawnego punktu widzenia nie stanowi może części terytorium naszego kraju, jednak do czynów popełnionych na pokładzie polskiego statku powietrznego stosuje się polski kodeks karny. To oznacza, że nasze służby ścigania mają obowiązek prowadzenia śledztwa w tej sprawie i postawienia zarzutów sprawcom porwania Pratasiewicza.
Bardzo dobrze się stało, że w europejskiej narracji eksponowany jest wątek „powietrznego piractwa”. To ułatwia polskim dyplomatom podnoszenie tej kwestii na forum międzynarodowym. Mówiąc wprost: nasze władze powinny teraz narobić tyle hałasu, ile się tylko da. Społeczność międzynarodowa musi odczuć, że sprawa Pratasiewicza nie jest wewnętrzną sprawą Białorusi, oraz że nie tylko o niego samego tu chodzi.
Być może warto byłoby pokusić się o bardziej teatralne gesty w postaci wydalenia jakiejś liczby pozostałych w Warszawie białoruskich dyplomatów, lub nawet zawieszenia stosunków dyplomatycznych. Osobną kwestię stanowi zapewnienie należytej ochrony białoruskim opozycjonistom przebywającym na terenie Unii Europejskiej. Przyznanie prawa azylu w trybie natychmiastowym to właściwie niezbędne minimum.