Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli. No chyba, że ktoś myśli inaczej niż my, wtedy niech sobie założy inną Polskę. Czy secesja części kraju jest w ogóle możliwa?
Podobno demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu. Współczesna demokracja ma natomiast sporo zalet. Obywatel ma, przynajmniej co jakiś czas, wpływ na wybór kolegialnych organów władzy (takich jak Sejm czy rady gmin). Politycy nawet pomiędzy wyborami posiłkują się, przy podejmowaniu decyzji, sondażami pokazującymi nastroje społeczne. Ba, nawet od czasu do czasu obywatele bezpośrednio o czymś decydują, oddając głosy w referendum.
Ale demokracja ma też jedną, wielką wadę: czasami losy państwa zmierzają w stronę, która nam się nie podoba. Na przykład wtedy, gdy jest się brodatym fanem Adriana Zandberga, a rząd utworzą liberalni konserwatyści. Albo gdy kolana nam się uginają, gdy słuchamy przemówień Trzaskowskiego po francusku, ale prezydentem został nieumiejący wysłowić się po angielsku Andrzej Duda.
„Mamy dość. (…) Dzieli nas filozofia i moralność”
Ta niechęć do dziesięciu milionów współobywateli, którzy oddali swój głos na Andrzeja Dudę, wywołała u pani Angeli głęboką chęć zmian. A dokładnie: chęci wzięcia rozwodu z tymi wyborcami, którzy zaznaczyli pierwszą kratkę na wyborczej karcie. Pani Angela wyraziła swoją niechęć w budzący podziw – z uwagi na niewątpliwie duży wysiłek w to włożony – sposób. Mianowicie: przygotowała internetową petycję adresowaną do „sejmików wojewódzkich, rad miast i wyborców”:
Bez względu na opcję, propozycję czy wybór, od dekad, co głosowanie, plus-minus te same społeczności chcą dla siebie wyraźnie i biegunowo czego innego. Polacy z terenów dawnego Zaboru Rosyjskiego i Austriackiego wyraźnie, w co najmniej 70%, konstytucyjnej liczbie, chcą dla siebie czego innego, niż Polacy z ziem popruskich i wielkich miast. Przestańmy więc udawać, że jesteśmy lub choćby chcemy być jednym narodem i wreszcie się rozejdźmy. Przestańmy trwać w tym toksycznym małżeństwie. Niech jedni mają stolicę w Poznaniu, a drudzy w Białymstoku i niech każdy w końcu mieszka dokładnie w takim kraju, o jakim marzy, z ludźmi, z którymi się zgadza, a nie takim, w jakim każdemu jest w jakiś sposób źle i z co drugim sąsiadem nie po drodze.
Nie wiem niestety, jaką „konstytucyjną liczbę 70%” ma na myśli autorka petycji, ani czego innego chcą Polacy z Podkarpacia, a co jest czymś innym niż to, co chcą Polacy z Wielkopolski, bo zdaje się, że wszyscy chcemy tego samego: szczęścia. Wiem natomiast, jaka jest recepcja pani Angeli na te wyimaginowane problemy. Otóż, ma tym być „secesja Polski Zachodniej i Północnej oraz wolnych miast Warszawy, Łodzi, Krakowa”.
No dobra, ale czy taka secesja byłaby w ogóle legalna?
To znaczy, wiem to tylko dlatego, że zostało to wyartykułowane w nagłówku podstrony z petycją. Nie do końca mam natomiast pomysł na to, jak miałaby wyglądać granica między nowymi państwami. Czy Warszawa i Łódź byłyby ze wszystkich stron otoczone nieprzyjazną „Polską D” (D jak Duda)? A co z gminami, które co prawda znajdują się w Polsce zachodniej, ale ich mieszkańcy zagłosowali za Dudą? Zgaduję jednak, że pomysłodawczyni również tego nie wie, a sama petycja jest wyłącznie zapisem powyborczych frustracji.
Gdyby jednak spróbować to potraktować na poważnie – a nie jest to takie łatwe, uwierzcie mi – to rodzi to szereg problemów. Po pierwsze, ewentualna secesja jest niekonstytucyjna. Konstytucja z 1997 roku (ta, którą zapewnie pani Angela bardzo sobie ceni i wypomina politykom PiSu, że naruszają ją na każdym posiedzeniu Sejmu) jednoznacznie wskazuje, że
Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium (…)
Jakby tego było mało, kodeks karny dobitnie wskazuje, co grozi za zabawy w secesję:
Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.
Oczywiście w tym konkretnym wypadku należy petycję traktować w kategoriach internetowej ciekawostki. Wątpię bowiem, aby pani Angela zamierzała podjąć jakiekolwiek dalsze kroki zmierzające do ustanowienia Warszawy wolnym miastem. Wymagałoby to bowiem zmiany Konstytucji i szeregu ustaw, przeprowadzenia referendum, żmudnych negocjacji z państwami i organizacjami międzynarodowymi… Niestety, sejmiki wojewódzkie i rady miast – adresaci petycji – nie mają w tym zakresie nic do powiedzenia.
Co oznacza, że aby „wreszcie sformalizować podział, który jest od pokoleń tak oczywisty i na jakiego zanik nie ma perspektyw nawet przez kolejne długie pokolenia”, pani Angela będzie musiała się jeszcze sporo napracować.