Polskie sądownictwo od dawna nie należy do wydajnych. Reformy ostatnich lat tylko pogorszyły sytuację. Teraz okazuje się, że sprawy frankowe w sądach przeciążają sądy okręgowe samą swoją ilością. Kto jest temu winien? Banki i politycy wszystkich możliwych opcji, którym zawdzięczamy cały ten kryzys. Obecne pomysły na odciążenie sądów też nie napawają zbytnim optymizmem.
To wszystko wina polityków, którzy umyli ręce od problemu frankowego, oraz banków, które ten kryzys wywołały
Sposób potraktowania Frankowiczów przez nasze państwo długo jeszcze będzie jątrzącą się raną. Nie chodzi mi nawet o moralny aspekt całej sprawy, choć łatwo dostrzec tu pewien problem. Mam na myśli raczej problemy natury czysto organizacyjnej. Nie sposób jednak nie powiązać nieco jednego z drugim.
Władza ustawodawcza wraz z wykonawczą tak naprawdę pozwoliły bankom masowo stosować klauzule abuzywne w umowach o kredyty frankowe. Później, gdy problem urósł do rangi ogólnokrajowego, politycy wszystkich możliwych opcji rozłożyli ręce i podrzucili ten gorący kartofel władzy sądowniczej. Wszelkie deklaracje pomocy oszukanym obywatelom okazały się w najlepszym wypadku przedwyborczymi bajeczkami.
Niemal dziesięć lat później okazało się, że szukanie sprawiedliwości w sądach wcale nie było takim złym pomysłem. Frankowicze najczęściej wygrywają swoje sprawy z bankami. Dzieje się to na tyle często, że aż na rynku pojawiły się wyspecjalizowane firmy skupujące od nich roszczenia. Pozostaje jednak kwestia skali. W ostatnich dniach mogliśmy się dowiedzieć, że sprawy frankowe w sądach dosłownie przytłaczają nasz wymiar sprawiedliwości.
Według szacunków portalu franknews.pl mamy obecnie 210 tys. spraw frankowych w sądach. Do tego dochodzi ok. 200 tys. wciąż aktywnych hipotek we frankach szwajcarskich oraz ok. 500 tys. umów, które kredytobiorcy wciąż mogą zakwestionować. To naprawdę dużo spraw sądowych, nawet jeśli odrzucimy te potencjalne. Warto wspomnieć, że ze względu na wysokość sporu właściwy będzie sąd okręgowy. Tych mamy w Polsce 47. W zeszłym roku wydały one ok. 40 tys. wyroków w samych tylko sprawach frankowych.
To jednak nie koniec, bo tak się składa, że sądy okręgowe zajmują się także kolejnym źródłem zapaści w postaci spraw rozwodowych. Rezultat jest bardzo prosty do przewidzenia. Na rozstrzygnięcie trzeba czekać z roku na rok coraz dłużej. Zaległości się piętrzą a rozwiązań nie widać.
Sprawy frankowe w sądach okręgowych to właściwie proszenie się o wąskie gardło w rozstrzyganiu
Prawdę mówiąc, sprawy frankowe w sądach są żywym dowodem na to, jak bardzo nieudolne okazały się próby „reformowania wymiaru sprawiedliwości”. Kolejne rządy czego się nie dotykały, to tylko pogarszały sprawę. Zignorowanie problemu frankowego obciąża w pierwszej kolejności stary rząd PO-PSL. Próba „uzdrowienia” sytuacji poprzez wepchnięcie na każde możliwe stanowisko „swoich” przez Zjednoczoną Prawicę po prostu nie mogła usprawnić funkcjonowania polskiego sądownictwa. Żadna władza nawet nie próbowała znaleźć jakieś systemowe rozwiązania.
Podczas gdy politycy walczą ze sobą o stołki, sędziowie przynoszą obywatelom upragnioną sprawiedliwość. Niestety sprawy frankowe w sądach zabierają moc przerobową, którą można by wykorzystać w innego rodzaju procesach cywilnych. Czy cały proces mógłby działać szybciej? Ministerstwo Sprawiedliwości deklaruje, że bardzo by chciało. Niestety cały czas przyjęcie jakiejkolwiek „ustawy frankowej” nie wchodzi w grę.
Co w takim razie resort proponuje? Usprawnienie postępowania poprzez różnego rodzaju drobiazgi. Przykładem może być odbieranie zeznań stron na piśmie, co właściwie powinno być standardem w sporach osoby fizycznej z wielką korporacją. Konieczność osobistego stawiennictwa obciąża tutaj stronę zauważalnie słabszą, jaką jest zwykły konsument.
Kolejny pomysł to digitalizacja akt. Po raz kolejny mamy do czynienia z czymś, co powinno stanowić oczywistość w całym polskim sądownictwie. Sprawy frankowe nie są tutaj czymś specjalnym. Niestety problemem jest to, że papierowe akta trzeba najpierw zeskanować i wprowadzić do właściwego systemu informatycznego we właściwy sposób. Sądy w Polsce nie narzekają, delikatnie rzecz ujmując, na nadmiar pieniędzy na obsługę administracyjną.
Rozsądnym pomysłem jest przerzucenie przynajmniej części spraw do sądów rejonowych. Wystarczy podnieść właściwość rzeczową tych okręgowych do poziomu na przykład 200 tys. zł. Ta swego rodzaju waloryzacja jest o tyle sensowna, że przez Polskę przeszedł też kryzys inflacyjny. Nie prościej byłoby jednak po prostu skierować sprawy frankowe do sądów niższego poziomu?
Równocześnie nie trudno byłoby dojść do wniosku, że nawet pozytywne zmiany organizacyjne problemu nie rozwiążą. To kolejna porażka naszego państwa w tej samej sprawie. Można by się śmiać z nieudolności władzy ustawodawczej i sądowniczej. Szkody ponoszą jednak koniec końców obywatele, a sędziowie muszą w takich warunkach pracować.