Twitterowicz znalazł prosty sposób na naprawę polskich sądów

Państwo Dołącz do dyskusji
Twitterowicz znalazł prosty sposób na naprawę polskich sądów

Użytkownik Twittera Marian Holina przedstawił niedawno ciekawą diagnozę problemów trapiących polskie sądownictwo. Wcale nie chodzi o to, że sędziami są „tamci” a nie „nasi”, jak uważa większość polskich polityków. Problem tkwi w dużej mierze w kwestiach technicznych i organizacyjnych. Tym samym naprawa polskich sądów może być dużo łatwiejsza, niż się wydaje.

Naprawa polskich sądów poprzez opanowywanie kluczowych stanowisk nijak się nie udała

Nie da się ukryć, że naprawa polskich sądów jest dzisiaj tematem dość niewygodnym. Powód takiego stanu rzeczy jest oczywisty: polityka. Ściślej mówiąc: reforma wymiaru sprawiedliwości przeprowadzona przez rząd Zjednoczonej Prawicy i jej skutki. Każdy ocenia ją na swój sposób, jednak nie o to tu chodzi. W rozważaniach trzeba cofnąć się o jakąś dekadę. Wówczas potrzeba zrobienia jakiejś formy porządku w sądownictwie wydawała się koniecznością niezależnie od preferowanej opcji politycznej.

Sprawy sądowe ciągnęły się stanowczo zbyt długo. Jakość orzekania oczywiście też pozostawiała momentami wiele do życzenia. Czy coś się pod tym względem zmieniło? Jeśli już, to tylko na gorsze. Na wyroki w niektórych sprawach czeka się latami. Nie chodzi bynajmniej o stopień skomplikowania danej sprawy. Wbrew temu, co myśli większość polityków w Polsce oraz ich oddanych fantów, istotą problemu nie jest nawet to, że orzekają „tamci” a nie „nasi”. Stanu polskiego sądownictwa, z perspektywy typowego obywatela, nie uzdrowiłyby też żadne sądy pokoju. Naprawę sądów należałoby zacząć od podstaw.

Na rzeczywisty powód długości typowego postępowania cywilnego w Polsce zwraca uwagę Marian Holina, jeden z użytkowników Twittera.

https://twitter.com/marianholina/status/1590265843660705792

Jednym z czynników wpływających na długość postępowania miałoby być nierównomierne rozłożenie organizacyjne pomiędzy poszczególnymi sądami. Innymi słowy: w niektórych z nich sędziowie są nieproporcjonalnie wręcz zawaleni sprawami względem kolegów z innych sądów.

Kluczem do rozwiązania problemu wydaje się nierównomierne obciążenie poszczególnych sądów

Holina posiłkuje się przy tym statystykami ministerialnymi za pierwsze półrocze 2022. Do porównania wykorzystał sześć konkretnych polskich sądów, po dwa z wybranej przez siebie kategorii:

Dwa duże sądy rejonowe w wielkich miastach (jeden z sądów wrocławskich i jeden z sądów warszawskich), w każdym z nich w sprawach cywilnych orzeka około 20 sędziów
Dwa średnio duże sądy rejonowe, jeden w woj. podkarpackim i jeden w woj. lubuskim, w każdym z nich orzeka w sprawach cywilnych około 10 sędziów
Dwa średnio małe sądy rejonowe, jeden w woj. opolskim i jeden w woj. podlaskim, w każdym orzeka w spr. cywilnych 5-6 sędziów

Dla potrzeb porównania wykorzystamy tylko sprawy C i Ns pozostałe do rozpoznania na 30 czerwca 2022 oraz asesorów uznamy za sędziów.
Wyniki mogą być zaskakujące.

Co się okazało? Najbardziej obciążony sprawami jest mały sąd z województwa opolskiego z wynikiem aż 878 spraw przypadających na jednego sędziego. Na trzecim miejscu znalazł się średni sąd z Podkarpacia, w którym na sędziego przypadają 373 sprawy. Warszawski sąd jest trzeci. Tutaj na sędziego przypada 289 spraw. We Wrocławiu współczynnik ten wynosi niewiele mniej, bo 289 spraw. W sądzie z województwa lubuskiego na każdego sędziego przypada 181 spraw. Na Podlasiu mamy do czynienia z wynikiem 84 spraw na jednego sędziego. To ponad dziesięciokrotnie mniej niż w przypadku najbardziej obciążonego z sądów.

Sam twitterowicz przyznaje, że pominął w zestawieniu „jakieś 312 sądów”. Wydaje się jednak, że już te sześć przykładów dość dobrze pokazuje skalę problemu. Sędziowie w najbardziej obciążonych sądach nie mogą poświęcić tyle samo czasu jednemu postępowaniu, co w tych mniej zawalonych sprawami. Sama ilość postępowań przypadających na jednego sędziego przekłada się na długość przerw pomiędzy poszczególnymi posiedzeniami oraz na jakość samych postępowań.

Jedno jest pewne: czas wreszcie zakończyć erę szytych ręcznie akt i zbędnego formalizmu procesowego

Naprawa polskich sądów wydaje się jednak możliwa. Marian Holina ma na to pewien sposób, który komuś spoza prawniczego świata wydaje się wręcz oczywisty. Wystarczy zmusić polskie sądownictwo do dostosowania się do realiów współczesnego cyfrowego społeczeństwa. Nawet jeśli oznacza to rozprawy na Teamsach.

Te „elastyczne zasady losowego przydziału pracy” to nic innego, jak przydzielanie spraw sądom w całej Polsce. Oznaczałoby to wyrzucenie do kosza przepisów o właściwości miejscowej sądów cywilnych. Nasza sprawa trafiłaby do tego sądu, który jest w stanie obsłużyć ją w rozsądnym terminie. Bynajmniej nie oznaczałoby to pielgrzymowania na drugi koniec Polski na rozprawy.

Holina proponuje kolejne wręcz oczywiste rozwiązanie: zdalne rozprawy. Argumentuje on, że właściwie 99 proc. spraw da się załatwić bez osobistego stawiennictwa w sądzie. W zupełności wystarczy zdalne uczestnictwo w rozprawie, oczywiście pod pewnymi warunkiem. Żeby taki system działał, konieczny byłby cyfrowy wgląd do akt oraz zapewnienie przez państwo środków niezbędnych do cyfrowego uczestnictwa w rozprawie.

Oczywiście digitalizacja tych wszystkich stosów akt zalegających w polskich sądach jest bardzo mało prawdopodobna. Jeśli już, to kosztowna i czasochłonna. Zatrudnianie dodatkowego personelu do zadań wymagających dużego nakładu pracy nie jest zaś opcją preferowaną przez organy naszego państwa. System Mariana Holiny można by jednak z powodzeniem zastosować do spraw nowych.

Warto przy tym wspomnieć, że już teraz rozprawa zdalna jest możliwością pozostającą w dyspozycji sędziów. Trafiały się nawet karne rozprawy online. Czego nam brakuje to kompleksowych rozwiązań, które w całości zarzucałyby zbędny formalizm procesowy na rzecz wydajności prowadzenia postępowania i wygody jego stron. Naprawa polskich sądów za pomocą pełnej ich cyfryzacji to z pewnością bardziej realna koncepcja, niż skupienie się na sprawach personalnych.