Sytuacja w liniach LOT jest, mówiąc dyplomatycznie, niezbyt przyjemna. A spór pomiędzy związkowcami a zarządem nie ma nic wspólnego z dyplomacją. Obie strony nie szczędzą sobie ostrych słów, a strajk w LOT wydaje się coraz bardziej prawdopodobny. Co gorsza, może on pokrzyżować wiele majówkowych planów.
Strajk w LOT? Na razie jest wojna na słowa. Mocne
Według Money.pl, związkowcy nazywają działania zarządu spółki „propagandą sukcesu”, a dialog z pracownikami ogranicza się do pozorów. Związkowcy twierdzą nawet, że władze LOT-u chcą ich zastraszać.
Efekt? W firmie rozpoczęło się referendum strajkowe, w którym wszyscy etatowi pracownicy mogą oddać swój głos. Jeśli uznają, że trzeba protestować, to samoloty staną na majówkę. To oczywiście będzie wielki problem i dla spółki, i dla podróżnych. Zarząd jednak jest niewzruszony i uznaje, że referendum nie jest w ogóle legalne.
O co chodzi? Tak, zgadłeś drogi czytelniku
W skrócie – oczywiście o pieniądze i warunki pracy. Pracownicy LOT-u chcą pracować na takich warunkach jak przed 2010 rokiem, czyli lepszych i przede wszystkim stabilniejszych dla załogi. Obecnie na wynagrodzenie pracownika państwowego przewoźnika składa się wiele części zmiennych, a to związkowcom nie w smak. Zmiany 8 lat temu miały jednak sens, bo LOT był wtedy na granicy bankructwa. Tyle że od tego czasu kondycja firmy bardzo się poprawiła, a to nie umknęło uwadze związkowców.
Zarząd pozostaje niewzruszony i uważa, że powrót do dawnych zasad byłby niebezpieczny dla spółki. Ale władze chyba nie zdają sobie sprawy, że mogą przeszarżować. Adrian Kubicki, rzecznik LOT, tak oto tłumaczył w Money.pl, że spółka jest dobrym pracodawcą, a pracownicy nie powinni protestować;
[…] Spółka codzienną pracą udowadnia, że jest dobrym pracodawcą. Gdyby było przeciwnie, to piloci i personel lotniczy, którego brakuje na rynku, od dawna wybieraliby konkurencję – mówił rzecznik.
Takie podejście coś mi przypomina. Piloci Ryanaira długo narzekali na kiepskie warunki, zwłaszcza względem konkurencji. Jednak jakoś wytrzymywali w irlandzkim przewoźniku, choć protestów (i zapowiedzi protestów) było sporo. Aż wreszcie rzesze pracowników Ryana jednego dnia dostały oferty od Norwegiana. Efekt? Na jesieni Irlandczycy musieli odwołać 20 tysięcy lotów, bo po prostu zabrakło pilotów. Dziś wydaje się, że linia jakoś przetrwała ten kryzys, choć pilotów ciągle jej brakuje, a jej reputacja została mocno nadszarpnięta.
Chyba więc LOT trochę nie rozumie, że dzisiaj rynek pracy jest zupełnie inny, niż w 2010 roku. Dziś nawet na pracowników, którzy stoją przy kasie się chucha i dmucha. A co dopiero na pilotów… Na rynku jest ich mało, więc niewykluczone, że zaraz ktoś ich LOT-owi podbierze. Kto wie, może zrobi to sam Ryanair, który już chyba się nauczył, że ludziom z takim fachem trzeba jednak dobrze płacić. A przede wszystkim – że z pracownikami warto rozmawiać i nie warto ich straszyć. Bo strajk w LOT może być równie niebezpieczny dla spółki i pasażerów, jak jesienne problemy Ryanaira.