Pluszaki z Biedronki (znowu) podbijają Polskę – choć nie nie każdy rozumie ten fenomen. A to błąd. To przecież najbardziej udana akcja marketingowa nad Wisłą od lat. Dlatego postanowiliśmy zrobić test „Słodziaków”. Ale tak na poważnie.
„Słodziaki” znów trafiły do sklepów sieci Biedronka. I znów zapowiada się na wielki sukces. Tym razem pierwsza zabawka została kupiona w minutę po wprowadzeniu zabawek do sprzedaży. Żeby było ciekawiej, stało się to dokładnie o godzinie 00:01 – w całodobowym sklepie Biedronki w Stegnie w województwie pomorskim.
Portugalska sieć więc znów będzie pewnie na ustach wszystkich. A przypomnijmy – „Słodziaka” ma już statystycznie każde dziecko w Polsce. W nasze ręce trafiły „Słodziaki” z nowej serii. Postanowiliśmy więc się im przyjrzeć. I zrozumieć, skąd się właściwie wziął ich fenomen. Bo od Biedronki mogą się dziś uczyć nie tylko wielkie sieci handlowe, ale właściwie każdy, kto prowadzi biznes.
Test „Słodziaków”. Te zabawki są… po prostu ładne
Biedronka kilkanaście lat temu podbiła Polskę niskimi cenami – za którymi jednak niekoniecznie szła w parze wysoka jakość. Cóż, dziś portugalska sieć działa zupełnie inaczej. Weźmy właśnie „Słodziaki”. Widać, że wydano sporo pieniędzy na opracowanie tych zabawek. Są dobre jakościowo – i przede wszystkim wyglądają naprawdę ładnie. A przecież o to chyba chodzi w pluszakach. W rezultacie, mało kto przechodzi obok nich obojętnie.
Moim ulubieńcem jest póki co ryś Rysio z pierwszej serii – pierwszy z lewej na głównym zdjęciu. Choć oczywiście czekam na wilczka Jerzego.
Dzięciołek Dominiczek, jeden z „juniorów”
Test „Słodziaków”. Biedronka wie, czego chcą millenialsi
Kiedyś wystarczyło zrobić atrakcyjną promocję, by uzyskać zamierzony efekt sprzedażowy. Dziś jednak trzeba przekonać klientów (zwłaszcza jak celuje się w millenialsów), że nie chodzi tylko o zarabianie. Dlatego właśnie przy zbieraniu na „Słodziaki” premiowane są zakupy warzyw i owoców.
Ale nie tylko to. Wraz z zabawkami, sprzedawane i wymieniane na punkty są również książki. Historie są całkiem urocze, chociaż oczywiście jest to proza skierowana do dzieci. Na pewno plusem są naprawdę udane ilustracje Wojciecha Stachyry.
To kolejny element CSR w tej kampanii. Cóż, jeśli dzieci dzięki „Słodziakom” odkryją „oldskulowe” bajki, to można się tylko cieszyć. Choć w książkach są też mniej „oldskulowe” elementy. Można na przykład zeskanować kody QR, by posłuchać „słodziakowej” muzyki lub usłyszeć szum Leśnej Polany.
Umiejętnie dawkowana promocja
Jest jeszcze coś, dzięki czemu Biedronce udało się dobrze zdyskontować (nomen omen) sukces pluszaków. Nowe serie są wypuszczane w sporych odstępach czasu, sieć nie atakuje nas też zbyt dużą ilością gadżetów związanych z serią. W efekcie udało się nie „przegrzać” promocji. Choć raz sieć nieco przesadziła, wypuszczając poduszkę z głową rysia Rysia. Podobne pomysły jednak, na szczęście się nie powtórzyły.
Na pewno też Biedronce udało się zbudować coś w rodzaju ekosytemu „Słodziaków” – są książki, są filimiki na YouTube. Teraz do „normalnych” Słodziaków doszli „juniorzy”, na przykład pszczółka Pola. Oczywiście na „juniorów” trzeba zebrać mniej punktów. Dzięki takim pomysłom promocja żyje i ciągle budzi emocje. No i jest ciągłe wyczekiwanie na nowe serie. Nic dziwnego więc, że zabawki okazały się tak hitowe. I nawet niemiecki Lidl kopiuje pomysły polskich marketingowców z Jeronimo Martis.