Obecny prezydent Stanów Zjednoczonych przyzwyczaił nas do różnych dziwnych posunięć. Genialne pomysły często jednak przynoszą skutki odwrotne do zamierzonych. Tym razem Trump chce bombardować huragany bronią jądrową. Przepis na katastrofę, czy może w tym szaleństwie jednak jest metoda?
Rosjanie są w stanie rozwiewać chmury, więc nie powinno dziwić, że Trump chce bombardować huragany
Donald Trump miewa czasem dziwne pomysły. Co gorsza, często potem stara się je wcielić w życie. Kto mógłby potraktować poważnie postulat zbudowania wielkiego muru na pograniczu z Meksykiem? Nie wspominając nawet o koncepcji wywołania wojny handlowej z praktycznie całym w miarę rozwiniętym światem. A jednak prezydent USA śmiało realizuje kolejne ze swoich postulatów. Niezależnie od konsekwencji. Tym razem wydaje się, że przeszedł samego siebie. Jak podaje The Guardian, Trump chce bombardować huragany. I to nie w byle jaki sposób – za pomocą broni jądrowej.
Sen wariata? Wcale niekoniecznie. Przede wszystkim, trzeba zauważyć, że pogoda na życzenie wcale nie jest czymś nieosiągalnym. Rosjanie znani są chociażby z tego, że defilady z okazji Dnia Zwycięstwa mają zawsze zagwarantowaną dobrą pogodę. Rosyjskie wojsko jest w stanie rozgonić chmury nawet w promieniu paruset kilometrów od Moskwy. Co więcej, jeśli akurat potrzeba deszczu, są w stanie takowy wywołać – za pomocą suchego lodu. Rosja nie jest jedynym państwem dysponującym taką technologią. W niektórych państwach, chociażby w USA, istnieją firmy zajmującym się komercyjnym modyfikowaniem pogody. Trzeba przy tym zauważyć, że skuteczność niektórych metod manipulowania aurą jest kwestionowana przez naukowców.
Prezydent USA, niczym rzymski cesarz Kaligula, chce rozwiązywać problemy z pogodą środkami militarnymi
Z punktu widzenia prezydenta Stanów Zjednoczonych taka opcja może być kusząca. Huragany wyrządzają co roku w USA ogromne straty. Szczególnie katastrofalne mogą powodować szkody trudne do naprawienia w ciągu wielu lat. Przykładem może być chociażby Katrina, która w 2005 r. zdewastowała miedzy innymi Nowy Orlean. Dlatego z całą pewnością sam pomysł likwidowania zagrożenia, zanim to będzie w stanie siać zniszczenie na terytorium Stanów Zjednoczonych wcale nie jest czymś absurdalnym. Huragan nie jest jednak jakąś tam byle chmurką – jego pozbycie się wymagać musi na pierwszy rzut oka odpowiednio dużej siły ognia.
Stąd właśnie, Donald Trump, w trakcie narady z urzędnikami zajmującymi się bezpieczeństwem narodowym i wewnętrznym, miał zasugerować wykorzystanie broni jądrowej. W założeniu detonacja w oku huraganu na środku Atlantyku miałaby rozgonić burzę zanim ta skieruje się do wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Te są ogromne, to oznacza że i głowica musiałaby być odpowiedniej mocy. Oczywiście, nie bardzo wiadomo jak taki huragan zachowa się po eksplozji. Tak naprawdę do tej pory nikt nie próbował czegoś takiego. Istnieje spora szansa, że masy powietrza po chwili wrócą do stanu sprzed detonacji. Gdyby nawet, czysto hipotetycznie, fala uderzeniowa powstała w wyniku wybuchu rozwiała burzę, wciąż pozostaje jeden, mały problem. Zanieczyszczenie wywołane promieniowaniem.
Trump i broń atomowa to połączenie, które nie budzi szczególnego entuzjazmu wśród wojskowych. Nie powinno więc dziwić, że prezydenckie sugestie zostały przez jednego z urzędników zbyte stwierdzeniem „przyjrzymy się temu”. Biały Dom nie dementuje wprost całej sytuacji. Przedstawiciele prezydenckiej administracji ograniczają się jedynie do stwierdzenia, że nie będą komentować tez, które padły – lub nie – w trakcie rozmowy prywatnej.
Kryzys klimatyczny oznacza coraz bardziej niszczycielskie zjawiska pogodowe – jednak wykorzystanie przeciwko nim broni jądrowej jest złym pomysłem
Zmiany klimatyczne, jakich jesteśmy świadkami, przynoszą coraz to bardziej ekstremalne zjawiska pogodowe. Susze w Polsce, pożary w Amazonii i w Afryce, czy chociażby coraz to więcej coraz to bardziej niszczycielskich burz. Trump chce bombardować huragany nie bez powodu, nie jest też pierwszym amerykańskim przywódcą rozważającym „militarne” rozwiązanie kwestii zjawisk pogodowych. Podobne pomysły kiełkują w głowach amerykańskich decydentów co najmniej od lat ’60. Jednocześnie strach przed niekontrolowanymi i zdecydowanie niekorzystnymi skutkami promieniowania skutecznie powstrzymują USA przed wcielaniem takich pomysłów w życie.
Nie wspominając nawet o konsekwencjach bardziej politycznych. Co prawda Stany Zjednoczone nie ratyfikowały traktatu o całkowitym zakazie przeprowadzania prób jądrowych, jednak nuklearna walka z pogodą mogłaby zachęcić inne kraje do bardziej swobodnego podejścia do tematu. Korea Północna miałaby świetny argument do kontynuowania swojego programu jądrowego. Tak samo Iran mógłby wyjść z założenia, że skoro Amerykanie mogą detonować broń jądrową nad Atlantykiem, to czemu oni mieliby rezygnować a atomowych aspiracji? Z całą pewnością kraje basenu Oceanu Atlantyckiego mogłyby też mieć USA za złe skutki wpływu promieniowania na, dajmy na to, rybołówstwo – zarówno te prawdziwe, jak i po domniemane.
Wydaje się więc, że Stany Zjednoczone i tym razem nie zdecydują się na pójście w ślady rzymskiego cesarza Kaliguli idącego na wojnę z Neptunem.