Myśląc o rozliczaniu polityków za wszelkiego rodzaju machlojki, od razu wskazujemy na Trybunał Stanu. Instytucja ta może stanowić co najwyżej symbol, bo sama w sobie do niczego się nam nie przyda. Od 1989 r. rozpatrzyła zaledwie dwie sprawy. Realna odpowiedzialność dygnitarzy czeka w sądach powszechnych.
Przydałby się nam dedykowany organ do karania urzędników państwowych popełniających przestępstwa
Mamy w Polsce instytucje, których obecność na papierze wydaje się całkiem niezłym pomysłem, ale w praktyce nie zdają rezultatu. Wyliczać można by długo: Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, Rzecznik Praw Dziecka, powiaty. Nie ma jednak bardziej bezużytecznego tworu niż Trybunał Stanu. Ktoś mógłby powiedzieć, że kto inny miałby sądzić dygnitarzy, za te wszystkie afery, których byliśmy świadkami w ostatnich latach. Odpowiedź jest bardzo prosta: sądy powszechne. Sam Trybunał ma zaś długą historię nierobienia niczego przydatnego. Od 1989 r. rozpatrywał całe dwie sprawy.
Tak naprawdę nie może być inaczej. Wszystko przez przepisy, które określają procedurę wyciągania konsekwencji konstytucyjnych wobec osób piastujących w Polsce najważniejsze urzędy. Zacznijmy od art. 198 Konstytucji.
1. Za naruszenie Konstytucji lub ustawy, w związku z zajmowanym stanowiskiem lub w zakresie swojego urzędowania, odpowiedzialność konstytucyjną przed Trybunałem Stanu ponoszą: Prezydent Rzeczypospolitej, Prezes Rady Ministrów, Prezes Najwyższej Izby Kontroli, członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, oraz członkowie Rady Ministrów, Prezes Narodowego Banku Polskiego, osoby, którym Prezes Rady Ministrów powierzył kierowanie ministerstwem, oraz Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych.
2. Odpowiedzialność konstytucyjną przed Trybunałem Stanu ponoszą również posłowie i senatorowie w zakresie określonym w art. 107 zakaz prowadzenie działalności gospodarczej przez posła.
3. Rodzaje kar orzekanych przez Trybunał Stanu określa ustawa.
Na razie nie jest tak źle. Teoretycznie możemy postawić przed Trybunałem Stanu wszystkich urzędników, na których nam zależy. Na liście jest nie tylko głowa państwa, ale także premier, ministrowie, prezesi NBP i NIK, a nawet członkowie KRRiT. Ustęp drugi i odpowiedzialność konstytucyjną posłów moglibyśmy sobie darować. Chodzi o zakaz łączenia działalności gospodarczej przez posłów z wykorzystaniem mienia państwowego lub komunalnego. Istotę problemu znajdziemy jednak w ustępie trzecim. Rodzaje kar, jakie może orzec Trybunał Stanu, określa ustawa. Podobnie jest z trybem funkcjonowania całej instytucji.
Trybunał Stanu nie może działać bez postawienia dygnitarza w stan oskarżenia przez Sejm albo Zgromadzenie Narodowe
Postawienie dygnitarza przed Trybunałem Stanu nie jest proste. Ustawa o Trybunale Stanu doprecyzowuje, za co dokładnie który dygnitarz może odpowiadać. W przypadku prezydenta mamy do czynienia z sądem właściwym co do jego osoby w przypadku, gdyby ten naruszył Konstytucję lub ustawy, albo popełnił przestępstwo, wliczając w to te skarbowe.
Faktyczne postawienie głowy państwa w stan oskarżenia wymaga uzyskania większości 2/3 głosów w Zgromadzeniu Narodowym. Organ ten to nic innego jak Sejm i Senat obradujące razem. Wstępny wniosek wymaga podpisów 140 członków Zgromadzenia, ale nie da się ukryć, że nie jest to specjalnie istotny etap. Nie ma się co oszukiwać: nawet z przewagą w Senacie obecna opozycja nie jest w stanie postawić prezydenta Andrzeja Dudy przed Trybunałem Stanu.
Być może łatwiej będzie z premierem i ministrami. Tutaj sprawę rozstrzyga sam Sejm. Zgodnie z art. 4 ust. 2 ustawy Członkowie Rady Ministrów ponoszą odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu za naruszenie Konstytucji lub ustaw, a także za przestępstwa lub przestępstwa skarbowe popełnione w związku z zajmowanym stanowiskiem. Do wstępnego wniosku wystarczy 115 posłów. Żeby jednak coś konkretnego z tego wyszło, trzeba uzbierać większość sejmową. W przypadku premiera i ministrów trzeba uzbierać większość kwalifikowaną 3/5 głosów, tę samą co w przypadku odrzucania prezydenckiego weta.
Załóżmy jednak, że część posłów dotychczasowego obozu rządowego odkryła w sobie nagle zamiłowanie do rolnictwa, ośmiorniczek, liberalizmu, czy wolności światopoglądowej. Nikt się też nie zatrzasnął w sejmowej toalecie. Jakimś cudem nowa władza uzbierała większość, która może zagrozić premierowi Morawieckiemu czy wicepremierowi do spraw bezpieczeństwa Kaczyńskiemu. Co teraz? Prawdę mówiąc niewiele.
Politycy uchronili samych siebie przed odpowiedzialnością konstytucyjną dzięki ustawie o Trybunale Stanu
Kolejną słabą stroną Trybunału Stanu są kary, które ten zgodnie z ustawą może orzekać. Za naruszenie Konstytucji lub ustawy w grę wchodzi utrata czynnego i biernego prawa wyborczego oraz zakaz zajmowania kierowniczych stanowisk w organach państwowych, lub organizacjach społecznych. Jeżeli oskarżony został wcześniej odznaczony jakimś orderem lub odznaczeniem państwowym, Trybunał Stanu może zdecydować o ich pozbawieniu. Utrata praw wyborczych i zakaz zatrudnienia może trwać od 2 do 10 lat.
Co jednak z posyłaniem dygnitarzy-aferzystów do więzienia? Teoretycznie istnieje taka możliwość. Jeżeli stwierdzone zostanie przestępstwo lub przestępstwo skarbowe, Trybunał Stanu orzeka kary lub środki karne przewidziane w ustawie. Muszę więc przyznać, że istnieje pewna nadzieja, choć dotychczasowa historia tej instytucji nie daje jej zbyt wiele. W aferze alkoholowej z 1997 r. zapadły dwa wyroki skazujące, na 5 lat utraty czynnych i biernych praw wyborczych. Wówczas niegdysiejszy minister współpracy gospodarczej z zagranicą oraz prezes Głównego Urzędu Ceł byli winni „jedynie” rażącej niekompetencji.
Warto pamiętać, że członków Trybunału Stanu mianuje Sejm, ale spoza grona posłów i senatorów. Przewodniczącym tego organu jest Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego. Funkcjonalnie to właśnie Sąd Najwyższy zapewnia mu finansowanie oraz obsługę kancelaryjną i sekretariat. Postępowanie jest dwuinstancyjne i opiera się o zasady normalnego postępowania karnego. W drugiej instancji nie orzekają ci sędziowie, którzy orzekali w pierwszej. Jest jednak pewien wyjątek: przewodniczący w składzie orzekającym znajduje się zawsze. Wyroków Trybunału Stanu nie da się wzruszyć, nawet poprzez skargę nadzwyczajną czy prezydenckie prawo łaski.
Nie jest więc tak, że ten organ zupełnie nie ma potencjału. Łatwo też dostrzec, czemu w ogóle znalazł się w treści obowiązującej ustawy zasadniczej. Niestety kluczowym problemem tkwi w ustawie o Trybunale Stanu. To właśnie ona uzależnia wszczęcie postępowania przed tym organem od humorków sejmowej większości oraz powyborczej arytmetyki. Oznacza to tyle, że odpowiedzialność konstytucyjna w Polsce praktycznie nie istnieje.