Co robi turysta, gdy zabraknie dla niego miejsca w pociągu? To logiczne: blokuje tory kolejowe, bo przecież to znany i skuteczny sposób na powiększenie pojemności pociągu. Zakopane stało się stolicą przaśnego chamstwa?
Zakopane staje się powoli polskim Hogwartem: miejscem pełnym magii i rzeczy zadziwiających. Co prawda, w powieściach J. K. Rowling było to skutkiem prawdziwej magii, a w Polsce, cóż – co najwyżej objawem metaforycznie rozumianej cebuli. Nie dalej jak kilka dni temu pisałem o turystach, których zaskoczył zachód słońca, a okazuje się, że dantejskie sceny nad Morskim Okiem są niczym w porównaniu do wydarzeń, które miały miejsce w sylwestrową noc.
Zakopane: turyści zablokowali tory, bo zabrakło dla nich miejsca w pociągu
Blisko 300 osób próbowało dostać się do pociągu jadącego z Zakopanego do Krakowa. Jak mówi, cytowany przez portal Gazeta.pl, mł. asp. Krzysztof Waksmundzki z Komendy Powiatowej Policji w Zakopanem:
Zostaliśmy poinformowani ok. godz. 3, że na dworcu znajdują się osoby, które pomimo, że mają bilety, nie mogą wejść do pociągu. Do środka weszła z kolei grupa pasażerów, która jeszcze biletów nie miała, a dopiero chciała je kupić u konduktora. Wywiązała się awantura, ludzie byli rozżaleni, rozgoryczeni, mieli pretensje do konduktora. Zrobiło się dość nieprzyjemnie, koniec końców sytuacja została opanowana.
Awantura dotyczyła zresztą nie tylko pociągu, który miał odjechać o 3:22. O blisko godzinę opóźnił się odjazd pociągu, który planowo miał odjechać o 7:16. Blisko setka osób tarasowała tory. Powód? Nie kupili biletu wcześniej, a nie mogli ich kupić na dworcu – bo wszystkie bilety zostały wyprzedane, nie mogli więc wsiąść do pociągu.
Tak, tak – sto osób uznało, że jak będą protestować, to pociąg w magiczny sposób zwiększy swoją pojemność. Niestety, żaden Harry Potter dodatkowego wagonu nie wyczarował. Warto natomiast zauważyć podobieństwo takich zachowań do innych, niezwykle roszczeniowych postaw turystów, którzy „utknęli” nad Morskim Okiem i byli zdziwieni, że służby ratunkowe nie garną się do świadczenia im usług taksówkarskich. Ba, podchmieleni turyści innego dnia niemal pobili strażników parku narodowego, bo okazało się, że musieliby zejść znad Morskiego Oka na nogach, a nie – saniami. Doskonale podsumowuje to ten obrazek:
Coraz częstsze informacje o takich wydarzeniach każą się zastanowić, czy roszczeniowość połączona z fizyczną agresją to nowa jakość w polskiej turystyce, czy wyłącznie incydentalne zdarzenia? Brak informacji o aresztowaniach wandali blokujących tory czy awanturujących się ze strażnikami każe natomiast podejrzewać, że głupota jednych utrudniająca życie innym nie spotyka się z surową reakcją ze strony służb mundurowych. Jak się okazuje, turyści znad Morskiego Oka też mogli – zamiast ponieść konsekwencje swojej, nazwijmy to delikatnie, nieroztropności – wrócić znad górskiego jeziora w komfortowych warunkach saniami, zamiast, jak zwierzęta, na własnych nogach.
Może zatem to chamstwo się po prostu opłaca?