Umowy śmieciowe powinny zostać zlikwidowane, ale w budżetówce

Praca Prawo Dołącz do dyskusji
Umowy śmieciowe powinny zostać zlikwidowane, ale w budżetówce

Temat likwidacji umów śmieciowych podejmowany jest przez polityków od lat. Określenie „likwidacja” stanowi przy tym uproszczenie. Bo sprawa zwykle sprowadza się do planów ich pełnego oskładkowania. Nie każdy wie jednak o tym, że takie umowy są podpisywane także z osobami pracującymi w budżetówce. Jeśli więc miałby nastąpić ich koniec lub pełne ozusowienie, odejść od tego rodzaju umów powinien najpierw sektor publiczny.

Osoby zatrudnione na śmieciówkach w budżetówce obowiązują inne zasady niż etatowców

Praca w budżetówce zwykle kojarzy się ze stabilnym zatrudnieniem na podstawie umowy o pracę na czas nieokreślony i z licznymi przywilejami. W przypadku wielu zawodów, jak chociażby nauczyciele czy urzędnicy, wynagrodzenie zasadnicze netto często nie jest wysokie.

Ale wraz z różnymi dodatkami, nadgodzinami czy dodatkową pensją w każdym roku nierzadko sumaryczne kwoty wyglądają dość przyzwoicie, jak na polskie realia.

Jednak powszechne w naszym społeczeństwie przekonanie o tym, że wszyscy pracownicy budżetówki są zatrudnieni w ten sposób, stanowi szkodliwy stereotyp. Bo sektor publiczny także stosuje umowy zlecenia i umowy o dzieło.

W skali całości bez wątpienia stanowią one mniejszość, podobnie jak w wielu prywatnych firmach. Ale to, że się je wykorzystuje, nie jest rzadkością.

Osoby pracujące w budżetówce na takich zasadach na ogół nie mają żadnych przywilejów. Nie obowiązuje ich np. ustawowe wynagrodzenie, nie otrzymują dodatków, trzynastek, urlopów itp.

Szkolnictwo wyższe stosuje wątpliwe pod względem prawnym umowy zlecenia

Trudno oszacować liczbę osób pracujących w ten sposób w budżetówce, bo często nie są one wykazywane w sprawozdaniach czy na oficjalnych listach pracowników. Zjawisko to ma różne oblicza.

Są instytucje, które nie zatrudniają tak nikogo. Ale istnieją też takie, gdzie w ramach umów cywilnoprawnych pracuje wielu ludzi. Można zaryzykować tezę, że prym w tym obszarze wiedzie publiczne szkolnictwo wyższe. W niektórych państwowych uczelniach zatrudnia się w ten sposób naprawdę sporo osób.

Wybrane z nich publikują nawet związane z tym informacje na swoich stronach internetowych. I nie chodzi tu bynajmniej o osoby, które wykonują tam drobne, okazjonalne prace, możliwe do rozliczenia w ramach np. zleceń.

Mowa bowiem przede wszystkim o wykładowcach, pracujących w ściśle określonych godzinach pod nadzorem przełożonych. Często otrzymują oni znacznie niższe wynagrodzenie od osób zatrudnionych na etatach, wykonując dokładnie te same obowiązki.

Nie należą do rzadkości sytuacje, że ich pensja jest mniejsza o kilkadziesiąt procent, bo nie są chronieni ustawą. Treść umów zleceń takich pracowników jest zresztą często wątpliwa pod względem prawnym.

Zdarza się np., że wynika z nich, że odpłatne są tylko niektóre obowiązki. Zgodnie z nimi pieniądze należą się np. za zajęcia, ale za dyżury czy konsultacje już nie. Stąd efektywne wynagrodzenie w ramach takich umów przy zliczeniu wszystkich przepracowanych godzin bywa dużo niższe niż minimalna krajowa.

Uregulowanie umów śmieciowych należy zacząć od sektora publicznego

Tego rodzaju zlecenia w budżetówce bez wątpienia można nazwać śmieciówkami w pełnym tego słowa znaczeniu. Świadczy o tym ich treść i oferowane stawki.

Jeśli więc jakikolwiek polityk mówi, że umowy cywilnoprawne należy zlikwidować lub w pełni oskładkować, powinien zacząć od uregulowania tych kwestii w budżetówce.

Bo kto jak kto, ale sektor publiczny nie powinien stosować takich optymalizacji. Zwłaszcza zatrudniając na dużo gorszych warunkach część pracowników.