Państwowa Inspekcja Pracy chwali się ostatnio, że Sąd Najwyższy raz za razem podziela jej stanowisko w kwestii obchodzenia zakazu w niedzielę. Mowa o różnego rodzaju sprytnych sposobach w rodzaju organizowania w sklepie biblioteki albo wypożyczalni sprzętu sportowego. Paradoksalnie uszczelnianie zakazu handlu w niedzielę tuż przed powołaniem nowego rządu to dobra wiadomość – dla zwolenników niedzielnych zakupów.
Uszczelnianie zakazu handlu w niedzielę po wyborach wydaje się nieco spóźnione
Można by pomyśleć, że na uszczelnianie zakazu handlu w niedzielę jest trochę za późno. Jesteśmy po wyborach parlamentarnych, które wygrała opozycja. To znaczy: Prawo i Sprawiedliwość nie ma szans na uformowanie rządu, a wśród jego przeciwników panuje przekonanie, że coś z tym nieszczęsnym zakazem trzeba zrobić. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest jego ograniczenie. Lewica i Trzecia droga chcą dwóch niedziel handlowych w miesiącu. Koalicja Obywatelska najchętniej pozbyłaby się zakazu w ogóle.
Tymczasem, jak podaje Radio ZET, Państwowa Inspekcja Pracy chwali się sukcesami w kwestii egzekwowania zakazu. Instytucja wystosowała komunikat, w którym zwraca uwagę na kasacje składane w sprawie sprzedawców zmuszających swoich pracowników do pracy w niedzielę.
Prokurator Generalny wniósł do Sądu Najwyższego kasacje do pięciu prawomocnych wyroków sądów drugiej instancji, które uniewinniały prowadzących placówki handlowe od zarzutów powierzania pracownikom lub zatrudnionym wykonywania pracy w handlu, lub wykonywania czynności związanych z handlem w niedziele objęte tzw. zakazem handlu.
Prokurator Generalny uznał, że rozstrzygnięcia sądów drugiej instancji były wadliwe. Trzy sprawy trafiły już na wokandę Sądu Najwyższego. We wrześniu w jednej z nich zapadł wyrok zgodny ze stanowiskiem PIP. W tym konkretnym przypadku sklep zajmujący się sprzedażą alkoholi postanowił rozszerzyć działalność o wypożyczalnię sprzętu sportowego. Zapewne sprzedawca liczył, że taki manewr pozwoli mu skorzystać z wyłączenia zawartego w art. 6 ust. 1 pkt 10) ustawy wprowadzającej zakaz handlu w niedzielę. Chodzi o zwolnienie dla placówek w zakładach prowadzących działalność w zakresie kultury, sportu, oświaty, turystyki i wypoczynku.
Sąd Najwyższy uznał, że możliwość korzystania z tego konkretnego wyjątku w tym przypadku nie zachodzi. Oznaczałoby to, że nie wystarczy zorganizować w sklepie wypożyczalni sprzętu sportowego albo książek. Prawdę mówiąc, trudno byłoby się sprzeczać z takim rozstrzygnięciem.
Sąd Najwyższy ma całkowitą rację, że fantazja sprzedawców ma się nijak do brzmienia obowiązujących przepisów
Warto zwrócić uwagę na konstrukcję tego konkretnego wyłączenia. Obejmuje ono sprzedawców, którzy funkcjonują w zakładach kulturowych, oświatowych, sportowych i tak dalej. Innymi słowy: sklep spożywczy ulokowany na uczelni wyższej będzie czymś dozwolonym. W przypadku typowego sklepu chcącego się otworzyć w niedzielę jest dokładnie na odwrót. To zakład kulturowy, sportowy czy oświatowy funkcjonowałby wewnątrz sklepu. O żadnym wyłączeniu spod obowiązywania zakazu handlu w niedzielę nie może być tutaj mowy.
Patrząc na problem z punktu widzenia resztek kultury prawnej w Polsce, takie uszczelnianie zakazu handlu w niedzielę to dobry pomysł. O ile sam zakaz uważam za całkowicie zbędny, pozbawiony sensu i wątpliwy pod względem zgodności z konstytucją, o tyle „sprytne” sposoby sprzedawców na jego obchodzenie szły stanowczo poza granicę absurdu. Jest jednak jeszcze jedna grupa, która może się po cichu cieszyć z rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego.
Można się spodziewać, że utrudnienie sprzedawcom obchodzenia zakazu zwiększy tylko determinację nowego rządu do pozbycia się problemu. Tak to już jest z kontrowersyjnymi rozwiązaniami prawnymi w Polsce, że dopóki są na co dzień dziurawe jak sito i stosunkowo nieszkodliwe, to nikomu nie chce się ich zmieniać. Przykłady można by mnożyć: egzekwowanie abonamentu RTV, piractwo komputerowe, zakaz przejeżdżania rowerem przez przejście dla pieszych. Jeżeliby zacząć te przepisy bezwzględnie egzekwować, to nagle nieformalna umowa społeczna pomiędzy obywatelami a władzą zaczyna się sypać.
Zdecydowana większość Polaków mówi „nie” zarówno wyzyskowi, jak i zakazowi niedzielnego handlu
W tym przypadku trudno mówić o bezobjawowości zakazu handlu w niedzielę. Dużą część Polaków niemożność zrobienia zakupów w ten jeden dzień tygodnia po prostu irytuje. Handlowcy zwracają uwagę na nierówne traktowanie przez państwo. Część sklepów może sobie handlować, internetu rządzący nie ruszą nawet gdyby bardzo chcieli.
Pracowników innych branż irytuje to, że akurat jedna grupa zawodowa otrzymała od władzy przywilej, a oni muszą zasuwać także siódmego dnia tygodnia. Część studentów szlag trafia, że przez zakaz nie mogą sobie dorobić weekendami. Warto także wspomnieć, że pośrednio przez zakaz handlu w niedzielę padają jak muchy małe sklepiki niezrzeszone w sieciach franczyzowych, które ustawodawca rzekomo chciał w ten sposób wesprzeć.
Gdyby obecnej władzy i „Solidarności” rzeczywiście chodziło o pracowników, to znaleźliby któryś z prostych sposobów na rozwiązanie problemu. Na przykład taki, który nie naruszałby konstytucyjnej wolności wykonywania działalności gospodarczej. Niestety tak naprawdę chodziło o podlizanie się Episkopatowi, który od lat ’90 postuluje właśnie takie rozwiązanie. Nikogo nie powinno dziwić, że to biskupi pierwsi rzucili się do obrony zakazu, gdy został zakwestionowany w okresie epidemii covid-19.
Uszczelnianie zakazu handlu w niedzielę już po wyborach to dobry moment, by przypominać o tych wszystkich absurdach. W szczególności powinni na to zwrócić uwagę politycy opozycji. Nawet 68,3 proc. Polaków jest zwolennikami likwidacji zakazu, o ile pracownicy sklepów otrzymają podwójne pensje za pracę w niedzielę. Co więcej, 61 proc. wyborców PiS popiera takie rozwiązanie. Nie ma się więc czego bać.