Tegoroczny kryzys energetyczny obejmuje chyba wszystkie źródła energii – poza atomem. Podrożał prąd, podrożał gaz. Jakby tego było mało, węgiel drożeje także w handlu detalicznym. W Polsce klienci składów opałowych zaczynają robić zakupy na zapas.
Węgiel drożeje dlatego, że podaż tego surowca systematycznie maleje z powodu postępującej dekarbonizacji
Nasz Dziennik informuje o rosnących cenach węgla w składach opałowych. Gospodarstwa domowe chcące zaopatrzyć się w surowiec na zimę muszą liczyć się z coraz to większym wydatkiem. Za tonę ekogroszku trzeba zapłacić nawet 1300 zł, „orzech” możemy kupić za 900-1100 zł. Teoretycznie, bo w niektórych składach ceny mogą sięgnąć nawet 1500 zł.za tonę węgla. W innych surowca po prostu zaczyna brakować.
W stosunku do zeszłego roku mowa o wzroście cen nawet o 40 proc. Węgiel drożeje wcale nie z powodu spodziewanych nowych przepisów dotyczących nowej nazwy ekogroszku i bardziej surowych norm jakościowych. Te nie zdążyły przecież jeszcze wejść w życie. Głównym winowajcą takiego stanu rzeczy jest malejąca podaż, coraz słabiej zaspokajająca popyt. Ta z kolei wynikać ma z prowadzonej w całej Europie dekarbonizacji. Do tego rośnie zapotrzebowanie na węgiel na szczególnie chłonnych rynkach azjatyckich.
To kolejna odsłona europejskiego kryzysu energetycznego, który na naszych oczach winduje ceny właściwie każdego paliwa. Być może z wyjątkiem tego jądrowego. Ceny gazu biją rekordy, w dużej mierze przez świadomą politykę Kremla. Odnawialne źródła energii nie były w stanie zrekompensować braków wywołanych przez odchodzenie od atomu i nieco bezmyślną dekarbonizację.
Nie powinno nikogo dziwić, że węgiel drożej w sytuacji, gdy system opłat za emisję CO2 w Unii Europejskiej można śmiało nazwać patologicznym. Jakby tego było mało, ceny surowców energetycznych wprost przekładają się na inflację szalejącą nie tylko w Polsce, ale w całej Europie.
Europa kryzys energetyczny sprowadziła sobie na głowę sama, dogmatyczną polityką klimatyczną i myśleniem życzeniowym. Na pewną ironię zakrawa fakt, że poszczególne państwa zaczynają powoli myśleć o inwestowaniu w zwiększenie wydobycia węgla – tyle że nie na Starym Kontynencie, a na przykład w Australii. Byle z dala od oczu Europejczyków. Być może więc powinniśmy przeprosić się z węglem?
Europa powinna przyjąć do wiadomości, że całkowita rezygnacja z wykorzystywania węgla nie jest możliwa
Postawmy sprawę jasno: zupełna rezygnacja z węgla jest, i zawsze była, niemożliwa. Owszem, możemy mieć energetykę opartą o inne paliwo. W zależności od preferencji będzie to najpewniej atom albo odnawialne źródła energii. Najpierw jednak potrzebna byłaby do tego cała niezbędna infrastruktura. Polska swoją pierwszą elektrownię jądrową buduje już przeszło trzydzieści lat, z przerwami. Niewiele pozostałych państw europejskich jest w stanie zapewnić sobie energię elektryczną bez paliw kopalnych.
Co gorsza, bez węgla nie da się wytwarzać chociażby stali. Bez stali współczesna gospodarka właściwie nie istnieje. Ogrzewanie domów wymagałoby alternatywy w postaci gazu. Ten zaś wcale nie jest taki atrakcyjny w momencie, gdy główny dostawca okazuje się wykorzystywać dostawy surowca do swoich politycznych rozgrywek. Dlatego to, że węgiel drożeje także dla odbiorców detalicznych wcale nie jest dobrą wiadomością. I to pomimo tego, że Europa przez ostatnie dekady robiła dosłownie wszystko, by tak się właśnie stało.
Czy to oznacza, że powinniśmy odwołać koniec polskiego górnictwa węglowego? Być może. Nawet jeśli, jakimś niewyobrażalnym cudem, przestawimy naszą energetykę na produkcję energii z atomu niczym Francja, to i tak gospodarstwa domowe jakoś trzeba będzie ogrzać. Problem oczywiście w tym, że polskie kopalnie już wcześniej były nierentowne. Do tego zasoby węgla wraz z wydobyciem będą się tylko kurczyć. Kluczowe jest jednak dotrwanie jakoś do momentu, gdy nasza gospodarka jako tako się od węgla uniezależni.
Największą bolączkę na ten moment stanowi jednak unijny system handlu uprawnieniami do emisji CO2. Tej sprawy nie jesteśmy w stanie rozwiązać na szczeblu krajowym. Dlatego ceny węgla będą rosnąć, dopóki Bruksela nie zweryfikuje swoich długofalowych planów. Ambitne cele nie sprawdzają się w czasie kryzysu.