Społeczeństwa poszczególnych państw członkowskich coraz mniej przychylnie patrzą na wychodzenie z Unii Europejskiej na wzór Brexitu. Okazuje się, że kryzysy ostatnich lat i wątpliwy brytyjski sukces tylko wzmocniły Wspólnotę. W Polsce poparcie dla wystąpienia z Unii wynosi obecnie między 5 a 8 proc.
Europejczycy najwyraźniej zrozumieli, że razem są w stanie osiągnąć więcej niż osobno
Jeszcze nie tak dawno w gronach prawicowych populistów dominowała narracja o słabości państw zachodu oraz Unii Europejskiej i NATO jako instytucji. Poszczególne organizacje i partie podejrzanie bliskie linii Kremla nawoływały wręcz do przeprowadzania referendów na wzór Brexitu. Z danych opublikowanych przez brytyjski The Guardian wynika, że te czasy już minęły. Wychodzenie z Unii Europejskiej dawno nie było tak mało popularne.
Badania przeprowadzone przez European Social Survey odnotowały drastyczny wręcz spadek poparcia społecznego dla przeprowadzania referendów o wystąpieniu ze Wspólnoty. Jako przykłady podano kilka spośród 30 przebadanych państw. W latach 2016-17 w Finlandii poparcie dla wyjścia z Unii sięgało nawet 28,6 proc. respondentów. Dzisiaj jest ich zaledwie 15,4 proc. W Niderlandach spadek był nieco mniejszy. Z 23 proc. zwolenników przeprowadzenia referendum a’la Brexit zostało 13,5 proc. Wśród Portugalczyków poparcie dla wystąpienia z Unii spadło z 15,7 do zaledwie 6,6 proc.
Co w przypadku państw o silnych grupach uważanych za eurosceptyczne? We Francji wychodzić z Unii Europejskiej chce już tylko 16 proc. respondentów. W latach 2016-17 było ich aż 24,3 proc. Poparcie dla referendum spadło w Węgrzech rządzonych przez wyraźnie prorosyjski rząd Viktora Orbana. Wynosi obecnie raptem 10,2 proc., przy 16 proc. kilka lat temu. We Włoszech wystąpienie z Unii popiera 20,1 proc. Tutaj również mamy do czynienia z poważnym spadkiem. Jeszcze kilka lat temu zbliżało się do 30 proc.
Najbardziej członkostwa w Unii Europejskiej chce się trzymać Hiszpania. O wystąpieniu ze Wspólnoty myśli raptem 4,7 proc. badanych. Stolicą eurosceptyzmu wydają się obecnie Czechy. Wychodzenie z Unii w drodze referendum popiera tam 29,2 proc. respondentów.
Brexit to najlepsza możliwa antyreklama występowania z Unii Europejskiej
Jak jest w Polsce? Badanie ESS sugeruje, że odnotowaliśmy niewielki spadek. W latach 2016-17 zwolenników „Polexitu” było ok. 9 proc. Teraz miałoby ich być 8 proc. Nieco inne dane podaje nasze krajowe CBOS. Z badania przeprowadzonego w lipcu zeszłego roku wynika, że 92 proc. ankietowanych popiera przynależność Polski do Unii Europejskiej, a 5 proc. jest jej przeciwna.
Przyczyny, dla których wychodzenie z Unii Europejskiej straciło na popularności, są oczywiste. W pierwszej kolejności należałoby wskazać „sukces” brexitu. Brytyjczycy zostali omamieni wizją odbudowy starego imperium, uwolnienia się od ucisku prawno-fiskalnego Brukseli oraz otworzeniem dla swojej gospodarki mnóstwa nowych możliwości. Nie sposób nie wspomnieć o ważnym dla Polaków wątku probrexitowej propagandy. Jednym z celów całego przedsięwzięcia było przecież powstrzymanie „napływu imigrantów ze wschodniej Europy”.
Brexit nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Przyniósł za to całe lata nieudanych negocjacji „rozwodowych” z Unią Europejską, nierozwiązany problem z granicą z Irlandią Północną, ucieczkę finansjery z Londynu do Amsterdamu oraz kilka kolejnych rządów konserwatystów o wątpliwych kompetencjach. Twarde stanowisko Brukseli wyraźnie pokazało innym państwom członkowskim, że nie da się zjeść ciastka i dalej go mieć. W tym wypadku: przywilejów wynikających z członkostwa bez bycia w Unii Europejskiej. Kto rozsądny chciałby w tej sytuacji powtarzać brexit?
Kolejnym powodem zachęcającym Europejczyków do ponownego przemyślenia podejścia do Unii Europejskiej były kryzysy ostatnich lat. Epidemia koronawirusa pokazała, że koordynacja działań na szczeblu europejskim może przynieść im korzyści. Całej wspólnocie było dużo łatwiej przeciwdziałać nieciekawym zagrywkom ze strony producentów szczepionek. Niezależnie od oceny moralnej całej sprawy, nie da się także ukryć, że Europa miała swego rodzaju pierwszeństwo w dostępie do preparatów względem innych części świata.
Wychodzenie z Unii nie zbuduje nad Wisłą żadnego politycznego kapitału populistycznej pseudoprawicy
Wojna w Ukrainie uświadomiła z kolei społeczeństwu dwie ważne kwestie. Przede wszystkim, że w Europie alternatywę dla Unii stanowi orbita wpływów złowrogiego, morderczego i barbarzyńskiego reżimu, który nie cofnie się przed żadną zbrodnią dla osiągnięcia swoich fanaberii. Mowa oczywiście o Rosji. Co więcej, skoordynowana odpowiedź na działania Putina, dostawy sprzętu dla Ukrainy i umiejętność sprawnego uporania się z rosyjskim szantażem gazowym również przemawiają na korzyść Unii Europejskiej.
Są także inne kwestie, których The Guardian nie bierze pod uwagę, a moim zdaniem zasługują na uwzględnienie w tym wątku. Nie da się ukryć, że w całej Europie poparcie dla prawicowych populistów jest wyższe wśród starszych pokoleń. Wśród młodych jest dokładnie na odwrót. Dobrze to widać w Polsce. Pięć lat to dostatecznie dużo, by naturalne procesy demograficzne miały już jakiś wyraźny wpływ w skali całego społeczeństwa.
Co więcej, na zachodzie może się podobać to, że Unia Europejska jednak zaczęła sobie radzić z dwoma państwami niechętnymi do gry według wspólnych reguł. Węgry Orbana zostały niejako postawione pod ścianą. Podobnie nasza Zjednoczona Prawica chyba zdaje sobie sprawę z tego, że Bruksela nie odpuści jej kwestii praworządności, niezależnie od tego, co jeszcze Mateusz Morawiecki jej naobiecywał.
Skoro zaś wychodzenie z Unii Europejskiej popiera w Polsce garstka obywateli, to obydwie nasze eurosceptyczne partie polityczne mogą mieć problem w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Mowa tutaj o Konfederacji oraz Solidarnej Polsce. Na antyeuropejskości kapitału politycznego nad Wisłą się już nie zbije. Marzenia PiS o „konserwatywnej” międzynarodówce również najwyraźniej stały się nieaktualne. Najwyraźniej rok 2023 to naprawdę kiepski czas dla prawicowych populistów.