Niemcy – w sporej mierze na własne życzenie – są krajem, który szczególnie boi się zimy. Kryzys energetyczny najmocniej dotknie bowiem państwa będące do tej pory w znacznym stopniu zależne od rosyjskich surowców. Ten strach powoduje, że za Odrą są brane pod uwagę coraz dziwniejsze scenariusze działań. Na stole leży na przykład… zakaz handlu w poniedziałek.
Zakaz handlu w poniedziałek
Oczywiste jest to, że duże markety spożywcze czy galerie handlowe to obiekty silnie energochłonne. Dlatego w niektórych niemieckich landach pojawił się pomysł, by skrócić czas ich pracy. Jedną z opcji jest skrócenie godzin otwarcia sklepów. I to, jak piszą Wiadomości Handlowe, po części już działa, z inicjatywy takich sieci jak Aldi, Lidl czy Kaufland. Częściowo jest to podyktowane oszczędnościami na rachunkach, a częściowo brakami kadrowymi związanymi z sezonem na choroby typu grypa czy Covid-19. Drugim rozwiązaniem jest wprowadzenie dodatkowego dnia z zakazem handlu. I tu Niemcy biorą pod uwagę… poniedziałek.
Nie ma w tym pomyśle grama logiki, bo zamknięcie sklepów na dwa dni z pewnością znacząco utrudni funkcjonowanie wielu osobom. Zrobienie zapasów na niedzielę (która w Niemczech jest od lat dniem wolnym od zakupów) nie jest żadnym problemem. Ale odebranie możliwości dokonania zakupów w każdy poniedziałek, czyli de facto przez dwa dni z rzędu, to pomysł po prostu niedorzeczny. W dodatku uderzający w gospodarkę. To, co sklepy zaoszczędziłyby na energii, stracą na braku klientów. Nie mówiąc już o tym, że w przypadku sklepów spożywczych urządzenia takie jak lodówki czy chłodziarki i tak muszą pracować bez przerwy.
A jak będzie w Polsce?
Nie spodziewajmy się, że pomysł rodzący się w niemieckich landach znajdzie jakikolwiek poklask w Polsce. Dość powiedzieć, że sondaże wyraźnie pokazują, iż Polacy nie chcą już zakazu handlu w niedzielę. A co dopiero dokładać do tego jeszcze jeden dzień tygodnia. Poza tym wiele wskazuje na to, że nasz kraj jest bezpieczniejszy energetycznie od naszych zachodnich sąsiadów w kontekście możliwych zimowych blackoutów. Przez lata mimo wszystko dywersyfikowaliśmy źródła surowców, czując (mniej lub bardziej) chłód ze strony Rosji i dziś – minimalnie bo minimalnie – ale raczej wygrywamy z częścią zachodu. Co prawda elektrowni jądrowej jeszcze nie mamy, ale za to Niemcy mieli kilka i części z nich się… pozbyli.
W niemieckich planach ograniczenia handlu w poniedziałek przeczuwam, że więcej jest paniki i czarnowidztwa niż czegoś, co może realnie się ziścić. Wszak jeszcze jesienią w wielu landach zaczęto przygotowywać część publicznych miejsc do tego, by stanowiły wielkie ogrzewalnie dla mieszkańców, którym odcięte zostanie ciepło. Było to jednak w dużej mierze dmuchanie na (nomen omen) zimne. Ze sklepami zapewne będzie podobnie.