Od jakiegoś czasu możemy się zetknąć z alarmistycznymi wieściami o tym, jak to Unia Europejska wprowadza na naszych oczach zakaz kawy. Na szczęście nic takiego nam nie grozi. Bruksela „jedynie” będzie się domagać, by produkty sprowadzane na wspólnotowy rynek nie przyczyniały się do wylesiania. Przepisy obejmą między innymi kawę, kakao, soję i olej palmowy. Rezultatem będzie zapewne wzrost cen.
Zakaz kawy w Unii Europejskiej? Bardziej wykluczenie z rynku producentów, którzy wycinają lasy pod uprawę
Wielu z nas nie wyobraża sobie dnia bez kawy. Niektórzy lubią jej smak, inni potrzebują zastrzyku energii, jaki gwarantuje kofeina. Są nawet osoby dosłownie od niej uzależnione. Tymczasem od jakiegoś czasu możemy usłyszeć, że Unia Europejska przygotowała zakaz kawy, który ma wejść w życie od przyszłego roku. O co tak naprawdę chodzi? O rozporządzenie European Union Deforestation Regulation, w skrócie EUDR. Angielską nazwę tego aktu prawnego można sprowadzić do przeciwdziałania wylesianiu.
Co ma wspólnego wylesianie i kawa? Odpowiedź jest bardzo prosta. Kawa uprawiana jest w różnych państwach, z których wiele nie dysponuje przesadnie rozwiniętym rolnictwem. Tamtejsze metody uprawy prowadzą niekiedy do wyjaławiania ziemi. Niekiedy rolnicy są po prostu zmuszeni przez zmiany klimatyczne do szukania miejsca pod uprawę na coraz większych wysokościach. Siłą rzeczy chęć zwiększenia produkcji również sprawia, że potrzebne są dodatkowe areały. Pozyskać je można poprzez wypalanie albo wycinkę lasów. Niektóre z nich to wyjątkowo cenne przyrodnicze lasy deszczowe, inne to lasy górskie.
Tak się składa, że uprawa kawy stanowi nawet szóstą kluczową przyczynę wylesiania na świecie. EUDR ma temu przeciwdziałać poprzez ograniczenie do absolutnego minimum konsumpcji produktów z łańcuchów dostaw, z którymi wiążą się wylesianie lub degradacja lasów. Równocześnie Bruksela chce zwiększyć popyt na towary, które nie wiążą się z negatywnymi skutkami dla środowiska naturalnego. Brzmi całkiem sensownie, ale jakie to będzie miało skutki dla europejskich konsumentów. Przede wszystkim, żaden zakaz kawy jako takiej nam nie grozi. Jest jednak ważne „ale”.
Bez większego problemu będzie można sprowadzać do Europy kawę, która jest uprawiana w sposób niewiążący się z wylesianiem. Zapewne w grę wchodzi jakaś forma certyfikacji. Pilnować zgodności wprowadzanej na unijny rynek kawy z EUDR będą musieli pilnować importerzy. Duże firmy mają czas na wdrożenie nowych przepisów do 30 grudnia. Mniejsze przedsiębiorstwa mają czas do 1 lipca 2025 r.
Obowiązki wynikające z przepisów EUDR sprowadzają się do gromadzenia i przekazywania informacji o sposobie pozyskiwania produktów objętych rozporządzeniem. W grę wchodzi na przykład opis, kraj produkcji, data lub zakres czasowy produkcji, a nawet dokładne współrzędne geolokalizacyjne samych działek. Trzeba też będzie przedstawić dowody podjętych działań, plany ograniczenia ryzyka oraz oświadczenia o zachowaniu należytej staranności.
Rozporządzenie EUDR może mieć ciekawe konsekwencje dla rozmiłowanego w oleju palmowym przemysłu spożywczego
Wspomniane wyżej nagromadzenie obowiązków informacyjnych wraz z certyfikacją oraz ograniczenie dostępu do produktów siłą rzeczy doprowadzi do wzrostu cen. Warto w tym momencie nadmienić, że ceny kawy są i tak rekordowo wysokie i stale rosną. Można się spodziewać, że ten trend utrzyma się przez cały przyszły rok. Czy to oznacza, że z rynku znikną poszczególne marki kawy? Raczej nie.
To jednak nie koniec konsekwencji wprowadzenia EUDR. Sygnalizowałem już, że rozporządzenie obejmuje nie tylko kawę. Na liście znajdziemy także inne produkty, których masowe wytwarzanie przyczynia się do wylesiania planety. Są wśród nich kakao, soja, kauczuk, bydło i wołowina oraz drewno. Siłą rzeczy możemy się spodziewać wzrostu cen przynajmniej części z tych produktów. Problem dotyczy także towarów z nich wytwarzanych, na przykład czekolady. Na koniec zostawiłem sobie jednak jeden bardzo szczególny produkt, który również obejmuje EUDR, co w tym wypadku jest bardzo dobrą wiadomością.
Chodzi o cieszący się złą sławą olej palmowy, który przemysł spożywczy wprost uwielbia dodawać do naszego jedzenia. Głównie dlatego, że jest on bardzo tani w produkcji. Równocześnie zawiera on duże ilości tłuszczów nasyconych, których nadmierne spożywanie sprzyja nadmiernemu stężeniu „złego” cholesterolu oraz trójglicerydów we krwi. Olej palmowy najbardziej szkodliwy jest w formie sztucznie utwardzanej. Przy czym w wersji rafinowanej albo surowej może stanowić element zdrowej diety. Jak się łatwo domyślić, do produktów spożywczych trafia częściej ta mniej zdrowa wersja.
Skoro główną zaletą oleju palmowego jest jego cena, to jej teoretyczne podniesienie na skutek wejścia w życie przepisów EUDR może zniechęcić producentów żywności do jego stosowania. Tym samym mogą go zastąpić zdrowsze alternatywy. Użyłem jednak słowa „teoretycznie” nie bez powodu. Olej palmowy stanowi aż 40 proc. ogólnoświatowej produkcji oleju roślinnego. Znalezienie upraw spełniających nowe unijne wymogi nie musi być wcale aż takie trudne.