Znacie to uczucie. Wąska dróżka i wleczecie się od kwadransa w korku, bo pan traktor musi przejechać z pola na pole.
Ale przecież jesteście dorosłymi, empatycznymi i wyrozumiałymi ludźmi. Jakoś w końcu musi się przetransportować, przecież taka jego praca. Żyjemy w społeczeństwie. No i pan traktorzysta jest ważny i pożyteczny, dzięki niemu mamy pyszne, świeże i zdrowe jedzonko. A on też musi z czegoś żyć. Przecież tam u niego na wsi nie ma nawet jednej korpo. Zaciskacie zęby i czekacie aż uda się go bezpiecznie wyprzedzić lub sam skręci do swojej zagrody. Pan z traktora patrzy jednak na sprawę inaczej.
Panu w traktorze jest ciężko, więc zamieni twoje życie w piekło
Polska pomaga Ukrainie bo zależy nam, by ta dalej oddzielała nas od dzikich plemion wschodu. Ukraina z kolei walczy o swoje życie i nie dajmy sobie wmówić, że robi nam w tej kwestii jakąkolwiek przysługę. Generalnie jednak nasz interes jest w tej kwestii wyjątkowo zbieżny.
Zbieżne nie jest natomiast to, że cwane gapy z Ukrainy wykorzystują wojnę, by eksportować swoje produkty do Europy na skalę większą, niż wynosiły uprzednie limity, które przy każdej możliwej okazji i tak starały się obchodzić. Rozumiem dlaczego Ukraina tak robi (w końcu co im szkodzi, a zyskać można wiele), natomiast my zdecydowanie nie mamy obowiązku się na to godzić. I tylko sobie samemu prezydent Zełenski wystawia laurkę, notorycznie od jakiegoś czasu obrażając Polaków, którzy absolutnie sobie na takie traktowanie nie zasłużyli. Ze wszystkich narodów świata, akurat Polacy zachowali się wobec Ukrainy najbardziej w porządku.
Doszliśmy więc do dość absurdalnej sytuacji, że prezydent Ukrainy psuje istotne ze 127 powodów relacje pomiędzy naszymi narodami, tylko po to, by Amerykańskim, Saudyjskim, Cypryjskim i wcale nie tak bardzo ukraińskim firmom, spinały się słupki w Excelu dotyczące eksportu zboża.
Przyjmijmy, że czytający ten artykuł jest z zawodu – tych akurat mamy tutaj dużo – prawnikiem. Wyobraźcie więc sobie, że prezydent Ukrainy oczekuje, że przestaniecie się podejmować pisania umów lub zaczniecie brać co drugą sprawę, tylko po to by amerykański oddział firmy prawniczej z Kijowa mógł przejąć część Waszych klientów – bo tam jest wojna. A kiedy odmówicie, bo pracowaliście nad ich pozyskaniem od dekady, zostaniecie nazwani sługusami Putina. I nie pomoże nawet tłumaczenie, że w jednym z waszych mieszkań od roku dajecie schronienie ukraińskiej rodzinie. Tak, oczywiście zachowując pewne proporcje i literackie uproszczenia, rysuje się obecnie sytuacja z Ukrainą i polskimi rolnikami.
Polskie społeczeństwo to rozumie i solidarnie popiera racje rolników
Sprawa rolników raczej nie podzieliła Polaków. Agnieszka Holland nie nakręciła filmu „Czerstwa granica”, a Franek Sterczewski nie biegał po granicy z odkurzaczem, wyłapując z powietrza pył ukraińskiego zboża. Racja polskich rolników była na tyle silna, że zrozumienie dla ich argumentów nie stało się nawet przedmiotem dyskusji, a ilekroć strona ukraińska wylewała swoje żale, to – niestety – szkodziła głównie sobie w naszym instynktownie silnie proukraińskim, ale też dumnym społeczeństwie, któremu każdego dnia opłacana kacapska propaganda stara się szeptać do internetowego ucha dyrdymały.
Dlatego drodzy rolnicy, naprawdę, gratuluję wam, że mając taki mandat i tak daliście radę schrzanić społeczne poparcie dla waszej sprawy. W kategorii jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie naród Polski rywalizujecie ostatnio już chyba tylko z Wołodomyrem Zełenskim.
Skoro macie problem z Ukrainą, Unią Europejską i polskim rządem, to dlaczego wyżywacie się na wszystkich dookoła? Dlaczego nie możemy dostać naszych przesyłek kurierskich na czas? Dlaczego musimy stać w wielogodzinnych korkach we własnym mieście? Dlaczego musimy się wstydzić na cały świat, bo pozwoliliście ruskim szpionom robić co chcą i oklejać te wasze traktory flagami Związku Radzieckiego? Putin bełkocze 3 razy dziennie, że nienawidzi Polski i najchętniej przeorałby te polskie grządki Iskanderami, a wy klękacie do jego carskich insygniów z otwartą gębą, bo jest na wojnie z kimś kto was trochę kantuje w biznesie? Armia troglodytów wyżyna na Ukrainie rolnicze wioski na kształt waszego Pierdziszewa, gwałcąc i porywając po drodze pięcioletnie dzieci i teraz to jest wasz best friend, bo jakiś producent makaronów na lewo kupił zboże z Ukrainy, co zresztą szybko wytknęli mu Polscy konsumenci?
Kościuszko się na widok takich „kosynierów” w grobie przewraca.
Na złość rolnikom zdelegalizujmy traktory
To może, skoro nie potraficie się zachować i żyć w społeczeństwie, my powinniśmy wam teraz zdelegalizować te traktory. Wynajmujcie sobie helikoptery albo miejcie po jednym pojeździe na dane pole. W sumie nie wiem, jak to rozwiążecie i niezbyt mnie to obchodzi. Nam jest źle, gdy się wleczecie drogą, więc idąc waszym tropem należałoby wam wszystkim zatruć życie.
Przecież dobrze wiemy jak jest. Nie jesteście już dawno wcale ubogimi pastuszkami co z dziećmi o zmarzniętych bosych stópkach rwą od jutrzni po nieszpory proso, tylko dobrze prosperującymi przedsiębiorcami o rentowności biznesu, jakiej na swoje oczy nie widziało 99 proc. startupowców, o których choćby raz napisał w swoim życiu Artur Kurasiński.
Z tym zakazem traktorów nie piszę oczywiście na poważnie, wleczcie się tymi wiejskimi ścieżkami, na zdrowie. Ale może warto sobie uzmysłowić, że mit polskiego farmera, dobrotliwej ofiary przemocowego systemu, co tylko sobie chce grzecznie uprawiać ziemniaczki za grosze, już jakby dawno upadł. A nawet gdyby nie upadł, to wyżywanie się na polskim społeczeństwie za swoje branżowe problemy jest zwykłym świństwem. My wam nie wbijaliśmy na pole deptać grządek, jak nam podnoszono składki ZUS (nie żebyście w tym swoim KRUS-ie rozumieli powagę sytuacji).