Z katastrofy lotniczej w Smoleńsku jako naród nie wyciągnęliśmy żadnej lekcji. Politycy skupili się na tym, ile korzyści politycznych można ugrać na śmierci 96 wybitnych przedstawicieli Polski, natomiast po 6 latach nadal nikt nie zadał sobie trudu, by podobnym scenariuszom w przyszłości zapobiec.
Nie wiem ile jest w tym prawdy, a ile marketingu, jednakże ponoć tylko dwie osoby równocześnie znają sekretną recepturę CocaColi. I z tego powodu nie mają prawa znaleźć się na pokładzie jednego samolotu, ani nawet w jednym miejscu.
Znowu postawili wszystkich ważnych polityków w jednym miejscu…
Nawet jeśli jest to podkoloryzowane lub w pełni zmyślone, pokazuje pewną logikę, którą powinniśmy się kierować w odniesieniu do osób na określonych stanowiskach. Tej logiki nie ma jednak polska władza, zarówno ta ze środowiska Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości. Oni znowu to zrobili, znowu zebrali 4 najważniejsze osoby w Państwie w jednym miejscu.
Katastrofa w Smoleńsku była wielką tragedią, ale Państwo Polskie zdało wówczas egzamin. Władza zachowała ciągłość, Marszałek Sejmu zastąpił zmarłego Prezydenta. Niektórzy Polacy niestety do dziś nie rozumieją co tam się do końca wydarzyło i co było przyczyną wdrożenia takiej procedury. Dla innych nie było to większą niespodzianką, bo na przykład oglądali świetny serial Agnieszki Holland pt. „Ekipa” z 2007 roku. Tam, niemal w proroczym scenariuszu, prezydencki samolot zostaje zestrzelony nad Afganistanem, zaś władzę w Państwie przejmuje Marszałek Sejmu do czasu wyłonienia nowego Prezydenta.
Jeżeli Marszałek Sejmu nie jest w stanie sprawować władzy, w obowiązkach tych wyręcza go Marszałek Senatu. Jak widać drabina sukcesji jest dość klarownie rozpisana. Myślę, że ze względu na nasze narodowe doświadczenia wiemy, jak ważne dla sprawności działań Państwa jest również to, by sprawnie swoje zadania realizował rząd dowodzony przez Premiera.
Coś się we mnie zagotowało, gdy przed kilkoma laty zobaczyłam kwartet prezydenta, premiera i marszałków: Komorowskiego, Tuska, Kopacz i Borusewicza, kroczących dumnie Nowym Światem na marszu z okazji jakiegoś święta narodowego. Cztery najważniejsze osoby w Państwie do wyeliminowania jednym średniej wielkości granatem, jedną podejrzaną studzienką ściekową.
Już przez moment wydawało mi się, że może to dobrze, że nowa władza jest trochę bardziej paranoiczna. Może nawet Państwo zyska w tej materii nieco w aspekcie bezpieczeństwa, wojskowości, geopolityki.
Ale gdzie tam, znowu to zrobili. Na przestrzeni kilku metrów znaleźli się obok siebie dwaj Marszałkowie, premier, prezydent oraz Jarosław Kaczyński (to jednocześnie nazwisko, jak i nazwa instytucji). Poniżej kadr z materiałów TVN24.
Jestem świadoma tego, że polskie służby nie są instytucjami bezmyślnymi. Podejrzewam, ze tego typu uroczystości stają się wówczas jednymi z najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Nie możemy też pozwolić się terroryzować. „Jeśli się boisz, już jesteś niewolnikiem”. Mimo to jednak zasada ograniczonego zaufania nakazywałaby wprowadzenie pewnego rodzaju prawem regulowanych procedur, które nie pozwalają na przykład na jednoczesne uczestnictwo Prezydenta i Marszałka Sejmu w uroczystościach publicznych (z wyjątkiem tych sytuacji, które są regulowane prawem, jak na przykład zaprzysiężenie prezydenta).
Nie trzeba wcale wnikliwie śledzić sytuacji politycznej w kraju, by rozumieć jak niewiele komuś szalonemu lub zwyczajnie nieżyczliwemu Polsce wystarczy, by sprowokować pozbawienie nas aparatu władzy, paraliż faktyczny i konstytucyjny (no, ten akurat już mamy) państwa, a może nawet wywołanie wojny domowej.