Partnerzy serwisu:
Biznes ecommerce

Europejscy sprzedawcy nie muszą bać się Temu. Ta platforma robi wszystko, żeby wykończyć się sama

Joanna Świba
25.06.2024
Joanna Świba
Joanna Świba
25.06.2024
Europejscy sprzedawcy nie muszą bać się Temu. Ta platforma robi wszystko, żeby wykończyć się sama

Europejscy sprzedawcy boją się chińskich platform sprzedażowych, jednak czasami niesłusznie. Patrząc na to, co dzieje się z aplikacją Temu, tej konkretnej platformy europejczycy bać się nie muszą – sama wkrótce się wykończy. I zniknie z naszego rynku, jak na przykład Shopee (chociaż Shopee wykończyło się raczej irytującymi reklamami, a nie źle działającą aplikacją). Aplikacja Temu, zamiast zachęcać do zakupów zniechęca i wyprowadziłaby z równowagi nawet świętego.

Chińczycy nie czują europejskiego rynku – widać to po sposobie reklamy

Owszem, europejscy producenci oraz europejskie platformy sprzedażowe protestują przeciwko Temu, Shein, czy Wish. To chińskie platformy sprzedażowe, które oferują produkty (najczęściej miernej jakości, chociaż można znaleźć również perełki) w konkurencyjnych cenach. A niska cena zachęca, jak praktycznie nic innego. Jak się jednak okazuje – oferowanie kolczyków za 5 złotych i kurtek za 50 wcale nie musi być kluczem do sukcesu. A przynajmniej nie w Polsce.

Obserwując rynek w ostatnich latach, można zauważyć, że chińskie platformy pojawiają się i znikają. Nie wszystkie znikają całkowicie, jednak nie wiem, czy zauważyliście, że w protestach (m.in. w petycji Zenrada.network) mowa o Shein, Temu, czy Wish, a nie o Aliexpress. A Aliexpress to platforma, która jest dostępna w Polsce najdłużej i to zasadniczo od niej zaczęła się moda na kupowanie bezpośrednio od „majfrendów”. Obecnie jednak na Aliexpress europejczycy nie zamawiają tak chętnie, jak właśnie na Temu, czy Shein. Ale to zapewne za jakiś czas również się zmieni. Aplikacje pojawiają się i znikają, nudzą się – jak wszystko inne.

Swojego czasu wydawało się, że największym zagrożeniem dla europejskich sprzedawców jest platforma zakupowa Shopee. Standardowa chińska strona, na której można było zamawiać ciekawe i niedrogie produkty. Shopee jednak stosunkowo szybko wycofało się z Polski, mimo że wydawało się, że kolonizacja zakupowa naszego kraju przebiega pomyślnie. Shopee jednak postawiło na niewłaściwego wielbłąda, jeżeli chodzi o marketing. Piskliwa reklama, obwieszczająca, że na Sho-pi-pi-pi-pi kupisz tanio, irytowała do tego stopnia, że zamiast zachęcić, zniechęciła. Kilka innych błędów, związanych z marketingiem sprawiło, że Shopee ostatecznie wycofało się z Polski. I teraz w podobnym kierunku podąża Temu, chyba że wkrótce coś się zmieni.

Aplikacja Temu nie pozwala na zakupy, bo zarzuca klienta milionem dziwnych ofert

Aplikację Temu założyłam kilka lat temu, skuszona atrakcyjnym prezentem powitalnym. Od tego czasu kilka razy coś tam kupiłam, jednak niezbyt często. Często jednak przeglądałam dostępne produkty i dodawałam do koszyka to, co mnie szczególnie interesowało (i finalnie czasem kończyło się to właśnie kolejnym zamówieniem). Od pewnego czasu jedna każde wejście w aplikację Temu wzbudza moją agresję.

Przyczyną takiego stanu rzeczy jest agresywne bombardowanie mnie promocjami. Wchodzę w aplikację z nadzieją na spokojne przejrzenie produktów i poszukiwanie inspiracji. Wyświetla się jednak koło fortuny, które zaczyna się kręcić i obwieszcza mi, że wygrałam 500 złotych w kuponach. Oczywiście od razu jestem kierowana (bez żadnego kliknięcia z mojej strony) do listy promocyjnych produktów (a są tam dostępne takie rarytasy, jak sześciopak skarpet męskich za 24 złote, uchwyt na ręcznik papierowy za 12, luksusowe perfumy za 15, czy zestaw łazienkowy z kubłem mieszczącym maksymalnie jedną rolkę papierze za 45).

Usiłuję wyjść z tej strony i (o zgrozo!) nie jest to takie proste. Zamknięcie aplikacji zmienia niewiele, dopiero po dłuższej chwili udaje mi kliknąć „wstecz” odpowiednią ilość razy, żeby Temu stwierdziło, że ma przy telefonie godnego przeciwnika, który nie zrobi zakupów (w dodatku niepotrzebnych) za 200 złotych, żeby dostać kupony na 500 złotych, które jednak podlegają odpowiednim ograniczeniom i nie tak łatwo je zrealizować…

Jeszcze gorzej jest, wchodząc w aplikację Temu z poziomu reklamy na Facebooku. Widzę piękne kolczyki. Klikam z uporem maniaka w link… a tam znów moje znienawidzone koło fortuny i kolczyków ani śladu (w tym momencie dziękuję za inne aplikacje i możliwość wyszukiwania zdjęciem). Temu również z uporem maniaka wysyła maile z ofertami i prowadzi marketing na tyle agresywny, że zamiast zachęcać do kupowania, zniechęca.

Być może to kwestia aktualizacji, Temu jednak nie jest już tak popularne, jak jakiś czas temu

Mimo że Temu wyskakuje w każdej reklamie Google, jak królik z kapelusza (możemy na przykład podziwiać elegancką panią, która oferuje nowym użytkownikom aplikacji drona), obecnie raczej słyszy się negatywne komentarze pod kątem tej platformy. Oczywiście wciąż ma swoich wielbicieli, którzy faktycznie chcą kupić wiele produktów z różnych kategorii, aby później skorzystać z atrakcyjnych rabatów i posłusznie klikają, dodając do koszyka skarpetki i zestaw łazienkowy. Sporo osób jednak się zniechęci i zrezygnuje z zakupów.

O ile polskie platformy sprzedażowe potrafią zachęcić polskiego klienta (chociażby świetne akcje Allego z legendami polskimi) i pokazać się z dobrej strony, to wiele chińskich aplikacji zwyczajnie bombarduje nas natarczywymi ofertami, dźwiękami i kolorami, a my otwierając aplikację, zamiast zastanawiać się nad zakupami, robimy szybki rachunek sumienia, czy czasem nie braliśmy ecstasy.

Chińskie platformy sprzedażowe nie znikną. Ale też nie zniszczą swoich europejskich odpowiedników. Czasem każdy ma ochotę kupić tani produkt, którym będzie się cieszył przez 10 minut i później bez żalu rzuci go w kąt (w ten sposób pielęgnujemy swoje wewnętrzne dziecko). Czasem na chińskich platformach sprzedażowych naprawdę opłaca się kupować (tutaj zdecydowanie wiedzie prym Shein, który ma całkiem przyzwoity marketing i jest niezmiennie od kilku lat lubiany). Jednak Europejczycy innego asortymentu szukają u „majfrendów” a innego u europejskich sprzedawców. Dlatego te dwie gałęzie się nie wykluczają, a w pewien sposób uzupełniają. W dodatku chiński marketing nie zawsze przystaje do europejskich standardów, co jest przewagą sprzedawców rozumiejących potrzeby (i granice cierpliwości) lokalnego konsumenta.