Kandydat Konfederacji na prezydenta Sławomir Mentzen stwierdził: „W moim idealnym świecie studia są płatne.” Oby idealny świat Mentzena nigdy się nie ziścił w Polsce, bo bezpłatne studia stanowią jedną z kluczowych zdobyczy naszej cywilizacji. Ich znaczenie doskonale widać na przykładzie tanów Zjednoczonych. Tam edukacja wyższa ma wiele wspólnego z kupowaniem mieszkania na kredyt.
Bezpłatne studia są gwarantowane przez Konstytucję RP, więc politycy mogą co najwyżej pomarzyć o odpłatności
W idealnym świecie Sławomira Mentzena studia są płatne. Czy powinny takimi być także w tym naszym, całkiem rzeczywistym? Przede wszystkim, na przeszkodzie stoi nam obowiązujące prawo, którego nie da się zmienić bez niemożliwego do osiągnięcia politycznego konsensusu. Bezpłatne studia są co do zasady zagwarantowane w Konstytucji RP. Na tym właściwie moglibyśmy zakończyć rozważania. Nie sposób jednak nie zauważyć, że gorączka kampanii wyborczej sprawia, że kwestia hipotetycznej odpłatności za studiowanie rozgrzała także scenę polityczną. Być może w tym szaleństwie kryje się jakaś metoda?
Na początku warto się zastanowić nad tym, co dają nam bezpłatne studia jako takie. Odpowiedź niby powinna być oczywista. Brak odpłatności sprawia, że większy odsetek Polaków stać na studiowanie. Tym samym mogą zdobyć wiedzę i umiejętności, które dają im szansę na awans społeczny. Nie mamy już oczywiście lat ’90, w których studia wyższe w zasadzie gwarantowały niezłą pracę. Teraz ich ukończenie staje się niemalże odpowiednikiem niegdysiejszej matury. Trzeba jednak pamiętać, że edukacja sama w sobie stanowi niemałą wartość o charakterze niematerialnym.
Taki argument z pewnością nie przekona ultraliberała, czy w ogóle polityka lubiącego przeliczać wszystko na pieniądze. Należałoby więc wspomnieć o tym, że wysoce wyedukowane społeczeństwo to także zasób specjalistów, których nasza gospodarka bardzo potrzebuje. Zwłaszcza jeśli chcemy kiedykolwiek przestawić się z modelu „kraju-montowni” na bardziej produktywny.
Owszem, nie każdy student wybiera kierunki rozchwytywane na rynku pracy. Istnieją także tzw. kierunki hobbystyczne. Nawet w tym wypadku studenci są zaskakująco przydatni dla gospodarki. Ich obecność w miastach akademickich tworzy miejsca pracy, przy okazji także zapewnia dopływ siły roboczej w postaci studentów starających się utrzymać albo sobie dorobić. Jeżeli zabierzemy bezpłatne studia, to siłą rzeczy studentów będzie mniej. Pozytywny wpływ ich dużego odsetku w społeczeństwie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Wzorowanie się na rozwiązaniach z USA przyniosłoby młodym Polakom kolejny kredyt na pół życia do spłacenia
Co jednak w sytuacji, gdybyśmy się uparli i postanowili, że studia jednak będą w Polsce płatne? Wspominałem już o ustawie zasadniczej. Na przeszkodzie stoi przede wszystkim art. 70 ust. 1 oraz 2 Konstytucji RP.
1. Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa ustawa.
2. Nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna. Ustawa może dopuścić świadczenie niektórych usług edukacyjnych przez publiczne szkoły wyższe za odpłatnością.
Ktoś mógłby teraz stwierdzić, że przecież studia zaoczne są płatne. To jest właśnie to „dopuszczenie świadczenia niektórych usług edukacyjnych przez publiczne szkoły wyższe za odpłatnością”. Nie jest więc tak, że istnieje realne zagrożenie, że po wygraniu wyborów prezydenckich, a później parlamentarnych, Konfederacja wprowadzi odpłatność także na studiach dziennych. Nawet koalicja z PiS tutaj w niczym nie pomoże. Uzyskanie większości konstytucyjnej przez jedno stronnictwo polityczne jest w Polsce praktycznie niemożliwe dzięki proporcjonalnej ordynacji wyborczej.
Załóżmy jednak na chwilę, że jednak zdarzył się cud. Co w takim razie czekałoby polskich studentów i uczelnie? Pół biedy, jeśli po prostu studenci dzienni musieliby płacić czesne w takiej samej wysokości, jak teraz robią to studenci zaoczni. Oczywiście odebrałoby to szansę na zdobycie wyższego wykształcenia dużej części uboższych Polaków, pochodzących często z mniejszych miejscowości. Nawet najlepszy system stypendialny nie nadaje się od masowego zastosowania.
Uczelnie mogłyby rzeczywiście na takim rozwiązaniu w jakimś stopniu zyskać. Im więcej własnych dochodów, tym mniejsze uzależnienie od środków z budżetu państwa. Kto wie? Być może w jakimś stopniu ograniczylibyśmy trapiącą nasze szkolnictwo wyższe tzw. grantozę. Z drugiej uczelnie nierzadko określane są mianem struktur feudalnych. Ich większe usamodzielnienie jeszcze nie gwarantuje nam poprawy jakości kształcenia.
Czy zrobiłaby to prywatyzacja i implementacja rozwiązań na wzór Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii? To również wątpliwe. Warto przy tym zauważyć, że tam czesne są często nawet dziesięciokrotnie wyższe niż w państwach Unii Europejskiej. Studiowanie przypomina tam bardziej zakupu mieszkania na kredyt hipoteczny. Zadłużenie studenckie stanowi zresztą poważny problem z punktu widzenia gospodarki USA. W 2025 roku wynosił już zawrotne 1,77 biliona dolarów. Biorąc pod uwagę problemy z mieszkaniami, kolejny dług na pół życia jest ostatnią rzeczą, jakiej byśmy chcieli dla młodych Polaków.