Podatki rzadko kiedy kojarzą się w Polsce z czymś dobrym. Nie ma się w sumie co dziwić. Nasze państwo co rusz znajduje sobie nowe sposoby, by wyciągnąć którąś ze swoich macek po nasze pieniądze. Równocześnie istnieją dobre podatki, które albo są rzeczywiście niezbędne, albo chronią nas przed jakimś poważniejszym problemem.
Dobre podatki w Polsce są może nieliczne, ale przynajmniej część z nich jest ważna dla systemu podatkowego
O podatkach w naszym kraju możemy powiedzieć bardzo wiele rzeczy. Zdecydowanie większość z nich będzie czymś negatywnym, być może nawet wulgarnym albo obraźliwym. Polacy mają całkiem sporo powodów, by nie darzyć sympatią większości spośród około 65 danin publicznoprawnych obowiązujących nad Wisłą. Opisywaliśmy już na łamach Bezprawnika podatki całkowicie zbędne i po prostu głupie. Tyle tylko, że większość to jeszcze nie wszystkie.
Być może niektórych naszych czytelników to zdziwi, ale istnieją w Polsce także dobre podatki. Nie oznacza to oczywiście, że mamy do czynienia z daninami bez wad. Spośród czterech podatków, które darzę jakąś minimalną sympatią, wszystkie mają jakiś poważny mankament. Niemniej jednak każdy z nich służy czemuś rzeczywiście pożytecznemu.
Postawmy sprawę jasno: dzisiejsze państwo nie poradziłoby sobie bez dochodów z VAT
Na pierwszym miejscu wskazałbym podatek, który prawdopodobnie będzie największym zaskoczeniem. Mowa o podatku od towarów i usług. Ktoś dostatecznie złośliwy mógłby powiedzieć, że VAT w Polsce lubią tylko szaleńcy, Ministerstwo Finansów oraz doradcy podatkowi, którzy akurat specjalizują się w tej konkretnej daninie. Są w nim jednak dwie szczególne cechy, które sugerują docenienie jego miejsca w systemie podatkowym.
Przede wszystkim, na VAT wisi budżet naszego państwa. Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że w 2022 r. dochody z tego tytułu wyniosły aż 230,4 mld zł. Dla porównania: całość wydatków państwa to kwota w okolicach 517,4 mld zł. Podatek PIT przyniósł w zeszłym roku państwu zaledwie 68,1 mld zł. CIT to niewiele więcej pieniędzy, bo 70,1 mld zł. Z VAT nie może się równać nawet akcyza, która przyniosła budżetowi 79,8 mld zł.
Nie da się ukryć, że utrzymanie państwa kosztuje. Jeżeli chcemy mieć dostęp do usług publicznych, nie wspominając o socjalnym eldorado, to władza skądś musi mieć na nie pieniądze. Właśnie ten konkretny podatek stanowi najskuteczniejszy i zarazem najmniej upierdliwy dla przeciętnego Kowalskiego sposób na osiągnięcie tego celu.
To jednak nie wszystko, bo VAT jest rzadkim przypadkiem podatku, który mogę określić mianem sprawiedliwego. Nie uderza on ani w majątek, ani w bezpośrednie owoce pracy czy przedsiębiorczości. Przedmiotem opodatkowania jest tutaj jedynie konsumpcja, a więc moment korzystania ze zgromadzonego kapitału. VAT nie każe więc za sam fakt posiadania czegokolwiek lub za odnoszenie zawodowego sukcesu. Tego samego nie można powiedzieć nawet o podatkach dochodowych, nie wspominając o perfidnych z samej swojej natury podatkach majątkowych.
Czy VAT w Polsce jest podatkiem idealnym? Ależ skąd. Sposób jego konstrukcji to jeden z powodów, dla których mamy jeden z najgorszych systemów podatkowych w Europie. Winowajcą jest tutaj przekombinowany system odliczeń, mnogość stawek poza podstawową i szalenie wręcz arbitralna matryca VAT. Pozbycie się tych mankamentów byłoby czymś bardzo pożądanym.
Podatek od deszczu to podatek, który aż się prosi o jego zaostrzenie
Dobre podatki wcale nie muszą mieć równie wielkiej skali, co podatek od towarów i usług. Wystarczy, że służą ograniczeniu jakiegoś zjawiska, które jest szczególnie dolegliwe dla obywateli. Większość z nas narzeka na wszechobecną betonozę w polskich miastach. Z jakiegoś powodu uwielbiają ją jednak włodarze polskich miast. Do tego dochodzi różnego rodzaju infrastruktura, która osłabia naturalną retencję w miastach. Prośby, apele i błagania rzadko kiedy zdają w takich sytuacjach rezultat. Czasem do rozwiązania problemu potrzeba odrobiny podatkowej opresji.
Nazwa „podatek od deszczu” brzmi może absurdalnie, ale jak już kiedyś wspominałem na łamach Bezprawnika: jest dokładnie tym, czego potrzebujemy w kwestii betonozy. To znaczy: byłby, gdyby rzeczywiście zmniejszono próg powierzchni, od którego trzeba go odprowadzać do bardziej rozsądnych rozmiarów. Warto także zmodyfikować go w taki sposób, by zabetonowywanie miejskich placów bardzo się nie opłacało gminom. Być może jakaś specjalna karna stawka?
Prawdę mówiąc, w tym miejscu równie dobrze mogłaby trafić opłata cukrowa. Problem z nią jest jednak taki, że ustawodawca wybiórczo opodatkował napoje słodzone, zostawiając w spokoju całe mnóstwo innego rodzaju słodyczy. Do tego dochodzi kwestia uderzenia w mniej niezdrowe zamienniki białej śmierci. Może i rzeczywiście: jeżeli coś jest głupie i działa, to nie jest wcale takie głupie. Wciąż jednak trudno nazwać taki podatek „dobrym”.
Podatek od nieruchomości nie jest podatkiem katastralnym i to wszystko, czego od niego oczekuję
Podatek od nieruchomości i dobre podatki to coś, co na pierwszy rzut oka niespecjalnie do siebie pasuje. Opodatkowanie powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych nie jest rozwiązaniem eleganckim. Jest również całkiem podatne na różnego rodzaju kombinacje i nadużycia. Środowiska lewicowe uważają, że nie jest to rozwiązanie sprawiedliwe, bo nijak nie uwzględnia wartości danej nieruchomości. 100 metrów kwadratowych rudery jest opodatkowane tak samo, jak 100 metrów kwadratowych pałacu.
To wszystko prawda. W tym jednak tkwi największa zaleta tego konkretnego podatku: nie jest powszechnym podatkiem katastralnym. Tym samym nie stanowi zagrożenia egzystencjalnego dla milionów polskich rodzin, które niekoniecznie palą się do „odpracowywania” wartości własnego domu czy mieszkania. Podatek od nieruchomości w polskim wydaniu jest może i toporną konstrukcją, ale równocześnie jest idealnie skrojony pod polskie realia. Równocześnie sam fakt bycia „dostatecznie dobrym” sprawia, że poszczególne rządy jakoś się nie palą do sprawiania nam katastralnej katastrofy podatkowej.
Niektóre dobre podatki rząd nam już zabrał. Tutaj przykładem jest karta podatkowa
Na koniec mamy podatek, który stanowi niejako relikt czasów sprzed wprowadzenia Polskiego Ładu. Karta podatkowa, bo o niej mowa, jest już niedostępna dla przedsiębiorców, którzy chcieliby wybrać tę formę opodatkowania. Wielka szkoda, bo nasz system podatkowy potrzebuje sposobu opodatkowania przedsiębiorców specjalnie skrojony pod tych, którzy wcale nie aspirują do miana rekinów biznesu.
Karta podatkowa to domena drobnych warsztatów, usługodawców, wytwórców i sprzedawców. Mowa o normalnych firmach, które w żadnym wypadku nie łapią się na działalność nierejestrowaną. Równocześnie jednak ich właściciele nie muszą zaprzątać sobie głowy nawet uproszczoną księgowością. Z góry wiedzą ile zapłacą podatku i w jakiej wysokości odprowadzą składki ZUS. Nie ma się co oszukiwać: ryczałt ewidencjonowany to już nie to samo.
Oczywiście największą wadą tego podatku jest to, że władza postanowiła go zabrać podatnikom. Tutaj rozwiązanie problemu wydaje się całkiem oczywiste.