Pilny wniosek będzie musiała rozpatrzeć rada miejska jednego ze szwajcarskich miast. Powód? Zbyt wysokie ceny… hot-dogów na publicznych basenach. Tak, nawet Szwajcarzy biorą się za oszczędzanie.
Sytuacja w Bernie wydaje się być dosyć napięta. Inaczej być nie może, skoro Szwajcarska Partia Socjalistyczna (SP) i jej młodzieżówka (JUSO) wystąpiły do rady miejskiej o pilną walkę z nieuzasadnionymi – ich zdaniem – podwyżkami cen w jadłodajniach zlokalizowanych na publicznych basenach. Jednym z przejawów klasowej niesprawiedliwości ma być to, że hot-dog kosztuje w nich nawet 9,5 franka szwajcarskiego (dla nieposiadających kredytu w tej walucie: około 37 złotych).
Okazuje się, że to suma zawrotna nawet dla członków tego jednego z najzamożniejszych społeczeństw. Dla porównania, w Ikei znanej skandynawskiej sieci marketów meblowych zapłacimy (w Polsce) za hot-doga nawet 37 razy mniej. Oczywiście, hot-dog hot-dogowi nierówny, bo szwajcarska bułka z parówką jest nie byle jaka. „Organiczny hot-dog” nie jest produkowany z papieru czy, co gorsza, budy dla psa (a tak chyba jest w przypadku najtańszych, dostępnych na rynku przekąsek, przynajmniej wnioskując na podstawie smaku), ale z lokalnych, wysokiej jakości składników.
Hipsterski hot-dog, czyli parówki: tak, wypaczenia: nie! A rozwiązanie jest… w Polsce
Aby wypromować partyjną dbałość o proponowaną „równowagę społeczną”, wnioskodawcy reklamują swoje postulaty hasłem „Hot-dogi dla wszystkich, a nie dla nielicznych”. Jak czytamy w Rzeczpospolitej:
Barbara Keller, członek zarządu JUSO w Bernie, powiedziała, że podwyżka cen spowodowała „wykluczenie osób z niskimi dochodami – zwłaszcza rodzin – i satysfakcjonująca wizyta na basenie stała się bardzo trudna”. Dodała, że chociaż z zadowoleniem przyjęła stosowanie lokalnych produktów i pochwaliła jedzenie za wysoką jakość składników, to jej zdaniem wzrost cen jest nieuzasadniony.
Wydaje się, że Szwajcarzy mogli podpatrzeć jeden z polskich, unikalnych wynalazków i przeszczepić na swój rodzimy rynek gastronomiczny koncepcję barów mlecznych. Bary te, jak wie każdy ich bywalec, to jedyne w swoim rodzaju miejsce, w którym stołują się emeryci, renciści, studenci, biznesmeni dyskretnie chowający po kieszeniach kluczyki do Mercedesów i prawnicy między jedną a drugą wizytą u klienta.
Bary mleczne, które wciąż są dofinansowywane z budżetu, byłyby świetnym rozwiązaniem berneńskiego problemu. Z jednej strony zadowoliłyby walczących o równość społeczną socjalistów. Z drugiej zaś – przy odpowiednich zabiegach marketingowych – mogłyby być świetną promocją naszego kraju. No i, co ważne, pomagalibyśmy obcokrajowcom na miejscu, co jest obecnie mile widziane.