Na uczelniach czuć sesję, a uczelniane kampusy przeżywają istne zatrzęsienie studentów, którzy ostatnio tak licznie odwiedzili swoje wydziały w październiku. Wszędzie pełno notatek, studenckie fanpejdże ożyły, a wiarusy z ostatnich lat dają liczne porady, jak zdać egzamin u danego profesora, najlepiej nie zaglądając ani przez chwilę do podręcznika. Bo przecież szanujący się student nie kupuje książek. Szanujący się student o tej porze idzie na żebry.
Nie mówię tu o desperackim zawieraniu przyjaźni z tym kujonem z pierwszej ławki, aby ten podzielił się skrupulatnie przygotowywanymi przez siebie notatkami. Nie chodzi mi również o poprawianie gorszych ocen, których dziwnym trafem uzbierało się aż tyle, aby średnia ocen nie wyglądała aż tak tragicznie. W dzisiejszych czasach studenci nawet nie podejmują próby negocjowania z wykładowcą. Pan da trzy już nie jest śmiesznym memem z kotem ze Shreka. To bardzo poważny problem, który wcale nie kończy się wraz z opuszczeniem swojej alma mater.
Część moich znajomych, po skończeniu studiów postanowiła kontynuować karierę naukową na uczelni. Dzięki temu poznaję pracę wykładowców akademickich z zupełnie innej perspektywy niż ta, którą miałem na studiach. Humor zeszytowy miał się dobrze nawet w średniowieczu, lecz roszczeniowa postawa studentów jeszcze nigdy nie była tak przerażająca. Kilka dni temu opowiedział mi o historii pewnego zaliczenia. Jednym z warunków zaliczenia przedmiotu było przygotowanie pozwu, na podstawie wylosowanego stanu faktycznego. Każdy ze studentów na pierwszych zajęciach dostał taki sam wzór pozwu, który został przygotowany przez prowadzącego. Przy sprawdzaniu prac okazało się, że jedna czwarta grupy dopuściła się plagiatu. Najśmieszniejsze jest to, że oddali do sprawdzenia pozew, który otrzymali od wykładowcy kilka miesięcy wcześniej.
Naturalną konsekwencją takiego zachowania byłoby wstawienie oceny niedostatecznej
„Dlaczego Pan mi to robi? Dlaczego Pan nie chce mi wstawić 3? Czy nie widzi Pan jak się poświęcałem, nawet kosztem zdrowia na tych zajęciach????” maila o takiej treści dostał mój kolega od studenta, który dowiedział się, że nie zaliczy przedmiotu ze względu na opisany wyżej plagiat. Żadnej skruchy, żadnej refleksji, a nie mówiąc już o przeprosinach. Student, który był obecny tylko na pierwszych zajęciach pyskuje, kiedy okazuje się, że ktoś czegoś od niego wymaga. Każda choroba czy dowolne losowe zdarzenie życiowe urastają do rangi siły wyższej, którym student nie zawaha się zasłonić. „Pan chce mi wstawić 2, a moja ciocia jest ciężko chora” – słyszy każdy wykładowca w kraju.
Niestety, ten rak jest hodowany już od dziecka, a rozpieszczane pokolenie wchodzi właśnie w dorosłe życie
Karolek od najmłodszych lat nie miał żadnych obowiązków, bo we wszystkim zawsze ktoś go wyręczał. Na koniec roku przygotował dodatkowe wypracowanie, które potem ściągnął z internetu. W efekcie nauczyciel, nie chcąc skrzywdzić Karolka, wstawiła mu te 4. Gdy ocena z zachowania miała być inna niż „wzorowa” wystarczyło przygotować jakąś gazetkę do klasy, czy wziąć udział w zajęciach sportowych. Gdy do szkoły byli wzywani rodzice, to nauczyciel bardziej bał się wizyty na dywaniku u dyrektora, niż niesforny dzieciak reakcji rodziców. Potem Karolek poszedł na studia, gdzie szybko zorientował się, że nikt go nie wyrzuci za oceny. Jeśli wykładowca będzie chciał go oblać, to Karolek zwyczajnie pójdzie ze skargą do dziekana, który odgórnie zaliczy przedmiot. W ten sposób Karolek ma już 25 lat, tytuł magistra, który uzyskał dzięki pracy przepisanej z internetu, albo nawet napisanej przez kogoś innego za pieniądze.
Zdolny, ale leniwy
W dorosłym życiu Karolek nie potrafi załatwić najprostszej sprawy w urzędzie, bo jest przyzwyczajony do tego, że pani w dziekanacie pokrzyczy, ale ostatecznie załatwi. Jeśli jest naprawdę źle, to weźmie ze sobą rodziców, którzy poklepią go po ramieniu i pomogą. Pani w okienku nasłucha się, jaki to on młody, ale jeszcze bez doświadczenia, bo przecież gdzie miałby je zdobyć, a tak w ogóle to czego oni od niego chcą w tym urzędzie. Jeśli pani w okienku jest oporna, to zawsze jest jakiś kierownik, do którego można pójść na skargę. Efekt zawsze będzie ten sam – sprawa zostanie załatwiona. W sądzie termin przywrócą jak nie w tej to w kolejnej instancji. Komornik nic nie zajmie, a jeśli nawet, to skarga wniesiona po terminie na pewno załatwi sprawę. Zawsze jest też telewizja lub inne media.
Nieprawdopodobnie daleko przesunęła nam się ta granica. W efekcie każde zachowanie, które jest niczym innym niż naturalną konsekwencją określonego działania, odbierane jest jako działanie wymierzone w wolność jednostki. Grupa tak wychowanych ludzi jest w naszym kraju na tyle liczna, że stanowi bardzo pokaźny elektorat, a efekty prawa tworzonego pod nich odbiją nam się czkawką prędzej czy później.
Pokrzywdzeni lubią słyszeć, że są pokrzywdzeni, kiedy w rzeczywistości są po prostu głupi. Nie ma już jednak nikogo, kto by im to powiedział.