Wielu z was po usłyszeniu kolejnego apelu na pewno zastanawia się jak oddać osocze. Otóż jest to na tyle skomplikowana procedura, że wiele osób odbija się od stosu wymagań i formalnych utrudnień. I nie piszę tego po to, by was do tego zniechęcić. Wręcz przeciwnie. Może ten tekst uzmysłowi państwowym służbom, że tę życiodajną procedurę trzeba maksymalnie usprawnić, bo na szali jest zdrowie pacjentów.
Jak oddać osocze?
Jestem ozdrowieńcem. Niestety nieoficjalnym, niefigurującym w sanepidowskich statystykach. Bo koronawirusa przechorowałem zanim to było „modne”. Przywiozłem to diabelstwo z Belgii już w lutym. To, co uznałem najpierw za najcięższą grypę w życiu, po jakimś czasie okazało się wzorcowym przykładem Covid-19, z ogromnym osłabieniem, bólem całego ciała, utratą smaku i węchu i wszystkimi innymi bonusami. Nie dostałem jednak na to żadnego kwitka poza diagnozą lekarki, że „to jakaś wirusówka”. No właściwie to racja.
Kiedy jesienią sytuacja zaczęła robić się dramatyczna, pomyślałem że powinienem się do czegoś z moim przechorowaniem przydać. I postanowiłem zgłosić się jako dawca osocza. Dowiedziałem się, że zwykle przeciwciała utrzymują się w organizmie w odpowiedniej ilości przez trzy miesiące. Ale zrobiłem sobie test i okazało się, że wciąż je mam (ich ilość może się zwiększać na przykład w sytuacji, gdy miałem kontakt z kimś chorym). Rozochocony wysłałem wynik mailem do Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa i już rezerwowałem czas na przekazanie próbki. Niestety przeliczyłem się.
Pani z RCKiK odpisała mi, że mój test to nie ten co trzeba i powinienem sobie zrobić jeszcze jeden (oczywiście też za prywatne pieniądze), a potem być może zostanie ode mnie pobrana kolejna próbka. W adekwatnej sytuacji znalazło się kilku moich znajomych, którzy również wykryli u siebie przeciwciała, ale w centrum krwiodawstwa usłyszeli, że to za mało.
Niezrozumiała procedura
Według procedury osocze może oddać albo ozdrowieniec, który oficjalnie przechorował Covid-19 potwierdzony testem PCR albo osoba, u której wykryto przeciwciała. Trudno jednak znaleźć informację o tym jaki test na przeciwciała będzie zadowalający dla RCKiK. Na rynku jest ich mnóstwo, a trudno się dziwić że przeciętny zjadacz chleba wybierze pierwszy z brzegu. I można oczywiście mówić, że najpierw trzeba dokładnie zapoznać się z procedurą, a dopiero potem zawracać głowę ludziom z centrum krwiodawstwa. Tylko jak to się ma do ich dramatycznych apeli?
Problem z oddawaniem osocza jest taki, że wszystkie stacje krwiodawstwa pobrane próbki wysyłają do jedynego laboratorium w Polsce, które jest w stanie zbadać czy przeciwciał jest dostatecznie dużo. Jest ono w Białymstoku i, jak można się domyślać, jest kompletnie zasypane robotą. I tak sobie myślę: skoro rząd zbudował w miesiąc Szpital Narodowy na stadionie, to naprawdę nie stać go na zakup aparatury pozwalającej badać osocze chociaż w dwóch innych laboratoriach w Polsce?
Poza tym wydaje mi się, że skoro jest tak mało chętnych do oddawania osocza, to ludzi garnących się do tego nie powinno się odprawiać z kwitkiem. Prawda jest taka, że często chodzi o osoby u których nie zdiagnozowano koronawirusa, ale które po pewnym czasie zorientowały się że ich choroba takim właśnie koronawirusem mogła być. Czyli takie jak ja. Czy naprawdę nasze państwo stać na ignorowanie inicjatywy takich osób, które słyszą w telewizji że ich osocze ma szansę uratować życie nawet trzem osobom? Nie mówiąc już o historii opisywanej w TVN24, gdzie kobieta-ozdrowieniec z Częstochowy chciała oddać osocze w swojej stacji, ale okazało się, że musi jechać to zrobić… w Katowicach. Nie mając samochodu, trzy razy w ciągu tygodnia. Świetnie.
Jaskółka nadziei
Na szczęście mam wrażenie, że wreszcie – szkoda że tak późno – służby zaczęły rozumieć, że sprawę osocza ozdrowieńców trzeba usprawnić. W jednym z gdańskich szpitali niedługo ma zacząć działać centrum selekcjonujące potencjalnych ozdrowieńców. Z kolei w województwie zachodniopomorskim specjalny autobus ma dowozić dawców z Koszalina do Szczecina, żeby ich osocze się nie zmarnowało. To ja proponuję jeszcze jedno, najprostsze rozwiązanie. Obdarzcie ochotników odrobiną życzliwości i szacunku za to, że chcą pomóc. Oni naprawdę robią to bezinteresownie.