Sposób w jaki rosyjska propaganda próbuje nas wewnętrznie skłócić i jednocześnie okłamać na temat stanu rzeczywistości powoli stać się – na szczęście – przedmiotem debaty publicznej.
Polacy naprawdę wykonali tytaniczną pracę w ostatnich tygodniach w celu własnej świadomości na temat informacji i jednocześnie dezinformacji. To nie znaczy, że my na tej wojnie z propagandą kremla wygrywamy – wręcz przeciwnie. Ale przynajmniej nauczyliśmy się definiować zjawisko.
Nie mam czym strącać rosyjskich helikopterów, niestety, ale i ja z satysfakcją dorzuciłem swój kamyczek do tego ogródka. Mój wulgarny komiks rozszedł po sieci, tłumaczono go nawet na języki obce, dotarł na stronę główną 9GAG-a, a sam artykuł na ten temat przeczytano na łamach Bezprawnika ponad 300 000 razy! To niebywała satysfakcja, naprawdę cieszy świadomość, że nawet w Polsce możemy psuć plany i wkładać kije w zardzewiałe szprychy tej ukrytej w bunkrze parodii Stalina.
- Przypominam: Kazałem ruskim trollom wypier**lać i chyba stworzyłem nową tradycję w polskim internecie
Potem było jeszcze kilka tekstów. Moim zdaniem nawet ważniejszy – pokazujący mechanizmy działania tych trolli i jak elastycznie dopasowują się do wydarzeń (145 000 wyświetleń), obalenie mitu niewiarygodnego NATO poprzez sprostowanie kłamstwa na temat Memorandum Budapesztańskiego (80 000 wyświetleń) czy wreszcie głośny sprzeciw przeciwko prokremlowskim wypowiedziom posłów Brauna i Korwina-Mikke oraz całej Konfederacji (65 000 wyświetleń). Dodajmy do tego jeszcze tekst naszego felietonisty Maćka Bąka, który aktualnie przebywa we Lwowie relacjonując wojnę dla słuchaczy Radia ZET, który błyskawicznie zidentyfikował i opisał jak Kreml podszywa się pod polskie miasta na Instagramie.
Jak rozpoznać kremlowskiego trolla w polskim internecie?
Według ekspertów z Sentione, firmy zawodowo trudniącej się monitoringiem treści w internecie, różne metody są wykorzystywane w kremlowskiej dezinformacji. Co gorsza – nie tylko kremlowskiej, ale też tej, która pochodzi z innych źródeł – na przykład nierzetelnych mediów. I przestrzega, by szczególnie uważać na:
- clickbaitowy tytuł – niektóre portale chcą zarobić na wojnie i zwiększyć ruch na swojej stronie, więc będą przyciągać uwagę chwytliwymi tytułami na pograniczu kłamstwa,
- informacje, które wzbudzają skrajne emocje – szok, strach, gniew, ale też śmiech i radość, mają wysoki potencjał viralowy. Dlatego news o zablokowaniu dostępu do serwisu Pornhub w Rosji, który ostatecznie okazał się być fałszywy, tak szybko się rozprzestrzenił. A w przypadku wojny spreparowanie treści szokujących i strasznych nie jest problemem,
- filmy, rolki i relacje w mediach społecznościowych również mają duży potencjał viralowy, nie tylko dlatego, że algorytmy tych platform są nastawione na promowanie treści video. Również my jako ludzie dużo intensywniej odbieramy treści video, niż sam tekst,
- zdjęcia pochodzące z innych miejsc lub czasów – łatwo jest dokonywać manipulacji z pomocą archiwalnych materiałów, np. zdjęć z wojny w Jemenie prezentowanych jako zdjęcia z Kijowa. Media społecznościowe pozwalają szybko podawać informacje, ale niestety często brakuje czasu na weryfikację danych,
- deepfake, czyli sfabrykowany materiał video – bardzo łatwo teraz spreparować lub zmontować film tak, by ukazywał dowolne treści czy osoby w nieprawdziwych sytuacjach.
SentiOne nawołuje do tego, by korzystać ze sprawdzonych źródeł informacji. W tym miejscu zachęcam do uważnej lektury Bezprawnika – poświęcamy każdego dnia naprawdę sporo czasu, by dobrać artykuły w sposób odpowiedzialny: sprawdzone, nie wywołujące skrajnych emocji, a już z całą pewnością nie takie, które byłyby w interesie Kremla.
Zachęcam też do obserwowania mnie na Twitterze oraz profilów Bezprawnika na Twitterze, Facebooku i Instagramie, gdzie staramy się na bieżąco walczyć z rosyjską dezinformacją w polskim społeczeństwie i internecie.
Jak nie stać się kremlowskim trollem?
SentiOne trafnie podnosi, że w okresie wzmożonej obecności trolli w sieci trzeba zachować czujność, byśmy przypadkiem nie sami nie stali się obiektem takiego ataku.
Od początku wojny w Internecie pojawiło się wiele stron, które zbierają informacje o osobach mogących udzielić schronienia uchodźcom i proszą o podanie ich danych oraz numeru telefonu. Kolejne grupy na Faceboku ochoczo podają linki do arkuszy Google, w których zbierane są informacje o możliwościach lokalowych, adresach i numerach telefonów – tych samych, z których korzysta się do weryfikacji konta w banku. Powstaje więc dokładna baza danych na temat osób niosących pomoc i samych uchodźców dostępna dosłownie dla każdego. Być może te informacje posłużą do organizacji pomocy dla rodzin ukraińskich, ale mogą też zostać sprzedane albo wykorzystane w inny sposób.
Oprócz tego wiele osób bez żadnych podejrzeń otwiera linki do zbiórek na rzecz Ukrainy, które znajduje w Internecie lub otrzymuje od nieznanych nadawców. Bardzo łatwo w ten sposób pobrać zainfekowane oprogramowanie na swój komputer lub telefon. Podziwiamy działalność haktywistów z grupy Anonymus i śmiejemy się, gdy wykradają dane z rosyjskich ministerstw – jednak sami nie robimy nic, by zabezpieczyć własne dane – podsumowują eksperci.