W mijającym tygodniu polski internet rozgrzał spór pomiędzy Polsatem, a Kanałem Sportowym. W tle przewijało się zaś prawo autorskie i copyright trolling. Kto ma rację, kto ma trochę racji i jak uniknąć takich sytuacji w przyszłości?
O ile Polsatu nie trzeba nikomu przedstawiać, tak Kanał Sportowy to raczkująca jeszcze – ale w imponującym stylu – inicjatywa najpopularniejszych polskich dziennikarzy sportowych: Tomasza Smokowskiego, Krzysztofa Stanowskiego, Michała Pola i Mateusza Borka. Pomimo cenionych nazwisk, wraz ze swoim youtube’owym kanałem nie są oni ulubieńcami części medialnego mainstreamu. Zaskoczyło mnie na przykład, gdy nagrodę Grand Press Digital zgarnęło w tym roku newonce.radio zamiast również nominowanego w tej kategorii Kanału Sportowego. Pozostając w realiach sportowych to trochę tak, jakby hipotetyczną Złotą Piłkę 2020 zgarnął Marcus Rashford, zaś Robert Lewandowski musiałby zadowolić się nominacją.
W mojej ocenie jednym z głównych argumentów na rzecz Kanału Sportowego, był format Hejt Park, który kilka razy w tygodniu emitowany jest na YouTube w formule audycji „na żywo”. Zapraszany jest znany gość, a widzowie mogą dzwonić do studia i zadawać swoje własne pytania lub ostatecznie opowiadać o barwnej historii Kutna.
Kanał Sportowy vs Polsat
Stali widzowie audycji Kanału Sportowego są zapewne świadomi, gdyż jego twórcy nigdy się z tym przesadnie nie kryli, że projekt stał się zarzewiem przynajmniej personalnego konfliktu Mateusza Borka z wybranymi pracownikami jego dawnej stacji telewizyjnej, czyli Polsatu. To oczywiście w konsekwencji rzutowało na aurę wokół całego kanału, wpływało na to kto chciał i kto mógł się tam pojawiać w roli niezależnego eksperta.
Trudno więc wyobrazić sobie bardziej niefortunny zbieg okoliczności, niż sytuację, kiedy Kanał Sportowy emituje jeden ze swoich formatów „live”, a Polsat go… przerywa. Jakby nieszczęść było mało, jest to na dodatek program charytatywny, zbierający na kilka pilnie potrzebujących pomocy osób, gdy nagle po mniej więcej godzinie… pojawia się informacja o zablokowaniu transmisji przez Redefine-Polsat w związku z naruszeniem praw autorskich.
W konsekwencji transmisja została zablokowana, twórcy Kanału Sportowego musieli się przenieść na swój rezerwowy kanał, gdzie oczywiście nie udało się uzyskać aż tak dobrej oglądalności. Szczęśliwie, moim zdaniem cały spór medialny wokół sprawy miał przynajmniej o tyle pozytywne konsekwencje, że dziennikarzom sportowym udało się zebrać ponad 300 tys. zł na potrzebujących ludzi. Trudno ocenić czy bez takiego zamieszania wynik finansowy byłby podobny, a ja głęboko wierzę, że skoro WOŚP wykręca rekordy na „złość PiS-owi”, to i w tym wypadku „złość Polsatowi” mogła trochę pomóc.
W spór Kanału Sportowego z Polsatem zaangażowali się prawnicy
W obliczu całego sporu Polsat stał się obiektem medialnego linczu ze strony internautów, a i wspomniani dziennikarze sportowi swoimi tweetami czy specjalnym odcinkiem audycji „Dziennikarskie Zero” dodatkowo podgrzewali atmosferę. Być może poprzez personalne zaangażowanie w sprawę, tym razem chłodna ocena sytuacji okazała się nieco trudniejsza, niż zwykle.
W mojej ocenie wina Polsatu jest tutaj bezsporna. Swoimi działaniami doprowadzono do tego, że audycja została usunięta z YouTube’a w samym środku transmisji. W związku z tym twórcy Kanału Sportowego prawdopodobnie zasłużyli na publiczne przeprosiny ze strony Polsatu (których do tej pory nie dostali), mają też prawo dochodzenia zadośćuczynienia, a może nawet odszkodowania (w transmisji pojawiał się dość intensywnie gdyński hotel oraz restauracje – nie wiemy jakie były biznesowe ustalenia z tymi podmiotami, ale przecież przerwanie transmisji przez Polsat mogło mieć realny wpływ na ich realizację).
Stacja telewizyjna otrzymała nawet przedsądowe wezwanie ze stosownymi roszczeniami przeprosin (rozsądne) i wpłaty określonej kwoty pieniędzy na poszczególne akcje charytatywne. Kancelaria prowadząca sprawę postanowiła uderzyć w ochronę dóbr osobistych Kanału Sportowego, choć moim zdaniem równie dobrze mogła zacząć grać na nucie czynu nieuczciwej konkurencji.
Jak bardzo winny copyright trollingu jest tutaj Polsat?
Na skutek działań Polsatu, transmisja Kanału Sportowego została zablokowana na YouTubie. To stawia go w dość niekorzystnej sytuacji. Uważam jednak, że skoro Polsat generalnie milczy, a dziennikarze z Kanału wraz z oddanymi fanami atakują, przydałoby się jeszcze zewnętrzne spojrzenie na całą sprawę.
Po pierwsze, wbrew prowadzonej narracji, nie można powiedzieć tak, że Polsat jest hegemonem medialnym, a Kanał Sportowy robią zagubione we mgle dzieci z sierocińca. Ośmielę się postawić tezę, że w internecie to właśnie Borek, Pol, Smokowski i Stanowski są dziś potęgami, za którymi stoją gigantyczne, aktywne i świetnie prowadzone media społecznościowe czy własne projekty medialne. A Polsat? No Polsat transmituje mecze, ale to tyle.
Po drugie, Krzysztof Stanowski w swoim „Dziennikarskim Zerze” wskazuje, że aby zgłosić naruszenie praw autorskich na YouTube, trzeba wypełnić gigantyczny formularz. Tymczasem wedle mojej wiedzy najwięksi gracze medialni w kraju nie działają w tak złożony sposób. Ich treści są kradzione w internecie na potęgę, dlatego platforma udostępniła im narzędzia do znacznie szybszego reagowania. Nierzadko dzieje się to zresztą automatycznie, czasem wymaga decyzji ludzkiej, natomiast nikt wtedy nie musi się bawić w skomplikowane formularze. Czy to dobre rozwiązanie? Uważam, że tak, choć jak w przypadku każdego rozwiązania, nie brakuje też patologii, nadużywania i innych wpadek, np. tego typu: Szczyt bezczelności. TV Republika wykorzystała klip Pyta.pl, po czym zgłoszono prawnoautorską skargę na oryginał.
Polsat kontra piraci
Po trzecie, moim zdaniem najważniejsze. W chwili charytatywnego live’a Kanału Sportowego, Polsat równocześnie transmitował w systemie pay per view swoją galę sztuk walki KSW 57. Nie jest to oczywiście argument usprawiedliwiający działanie Polsatu, ale też należałoby wykazać odrobinę… profesjonalnej empatii. Media co do zasady nie piszą tekstów, nie nagrywają audycji, transmisji czy nie emitują filmów dla zabawy. Oczywiście – dobrze jest mieć medium, które pisze dobre teksty i puszcza fajne audycje. Celem istnienia mediów, prócz tworzenia jakościowych treści, jest jednak również sukces finansowy.
Również Polsat, który wydaje spore pieniądze na organizacje gal sztuk walki, chce na nich zarabiać. Ma do tego platformę PPV, jednak ten system od lat jest na tyle niedoskonały technicznie, że stacja (nie tylko zresztą ta) regularnie jest okradana przez internetowych piratów. Istnieje rzesza miłośników sztuk walki, która z założenia odpuszcza odpłatne transmisje, bo przecież w sieci „będą streamy”. I te rzeczywiście są: pojawiają się na YouTube, Facebooku, Twitchu, metodą partyzancką rozsyłają się przez Wykop, Discord albo nawet na Teamsach.
Stacja telewizyjna ma tylko dwie możliwości walki z tego typu piractwem: prewencję i odszkodowania. Prewencja polega na zespole ludzi, który musi dynamicznie reagować i zdejmować streamy już w czasie ich emisji, by zniechęcić pirackich widzów do tak nieprofesjonalnej czy niestabilnej formy konsumpcji treści. Odszkodowania to coraz częściej spotykane historie, że nadawcy takich pirackich retransmisji muszą wreszcie za swoje czyny płacić – jako przykład niech posłuży rekordowa kara za retransmisję telewizyjną w wysokości ponad miliona złotych z początku grudnia.
W mojej ocenie Polsat, Canal+, TVP, a kiedyś może i Kanał Sportowy (tego życzę) w takich sytuacjach może się zachowywać trochę chaotycznie. Jak na przykład człowiek strzelający na oślep, gdy widzi, że złodzieje właśnie wynoszą im z mieszkania dorobek życia. Nie usprawiedliwia to postrzelenia cywila, ale też nie jest to zabójstwem z zimną krwią.
Polsat kontra Mateusz Borek
Po czwarte – w sieci chyba nawet bardziej ze strony widzów, niż dziennikarzy, pojawiły się sugestie, że cała sytuacja jest tylko etapem prywatnej vendetty pomiędzy redakcją sportową Polsatu, a Mateuszem Borkiem. Nie znam tych ludzi, nie wiem do czego są zdolni, nie wiem jak wyglądają ich oficjalne i prywatne relacje.
W mojej ocenie taki scenariusz, choć oczywiście prosty do sformułowania w głowie (podobnie jak np. to, że Bill Gates od lat mówił o ryzyku pandemii, więc teraz nas nareszcie zachipuje), jest jednak wysoce nieprawdopodobny. Na ogół w firmach pokroju Polsatu za naruszenia praw autorskich odpowiadają zupełnie inne podmioty, nierzadko zewnętrzne. Polecenie od kogoś z sekcji sportowej, zanim w ogóle trafiłoby do działu odpowiedzialnego za kwestię naruszeń praw autorskich, musiałoby przejść przez kilka pięter, pewnie nawet ludzi, którzy nie mają ze sobą bezpośredniego kontaktu.
Do tego, taki scenariusz musiałby zakładać, że w Polsacie pracują skończeni idioci. Człowiek, który jest rzekomo skonfliktowany z Mateuszem Borkiem, musiałby stanąć najpierw przed swoim zespołem, potem przed nieswoim zespołem i powiedzieć: „Hej, kojarzycie Krzysztofa Stanowskiego? Pamiętacie jak nagrał 16 odcinków na YouTube tylko po tym jak nie spodobało mu się kilka rozdziałów książki Domagalik? Koniecznie powinniśmy kompletnie od czapy zdjąć mu film w środku najważniejszej transmisji tego roku i zobaczyć co się stanie!”
Ja wyobrażam sobie to troszkę inaczej. Pani – dajmy na to Sylwia – zajmuje się prawem autorskim w iPla i Cyfrowym Polsacie, na co dzień pilnuje, żeby nie wgrywać Miodowych Lat i Pierwszej Miłości na Facebooka, jest sobota wieczór, pewnie dostała home office, przegląda Allegro w poszukiwaniu prezentu dla męża, może kroi seler do sałatki warzywnej, widzi 5 wielkich transmisji na YouTube, cztery to piracki streamy KSW poukrywane pod jakimiś dziwnymi nazwami typu „Gra w FIFA 21”, piąta to „Kanał Sportowy”, zgłasza ze swojego uprzywilejowanego konta roszczenie do całej piątki, a ponieważ zgłasza jako Polsat – wszystko zostaje natychmiastowo zdjęte. Sylwia dowiaduje się co zrobiła po kilku godzinach, a PR i marketing w Polsacie ma gigantyczny problem w relacjach z Kanałem Sportowym, z którym nie żyje najlepiej.
Kanał Sportowy i Polsat kontra YouTube
Czy tak było? Nie wiem. Nawet jeśli tak, to oczywiście nie jest to zbyt profesjonalne i nie wygląda najlepiej dla Polsatu. Wydaje mi się jednak, że internetowy lincz, który spadł na stację telewizyjną po wydarzeniach tamtego dnia jest nieco przesadzony. Polsat zawalił sprawę, powinien przeprosić nie tylko widzów (co zrobił), ale i właścicieli Kanału Sportowego, a ponieważ regularnie angażuje się w akcje charytatywne – wizerunkowo świetnie by wyglądało, gdyby moim zdaniem należne zadośćuczynienie/odszkodowanie dołożył do zrzutek. Zauważalna hojność mogłaby nawet nieco skraść show Kanałowi Sportowemu, więc tym bardziej dziwi mnie niewykorzystanie tej okazji.
Z drugiej strony – podejrzewam, że prócz napiętych relacji między podmiotami, pojawiła się tutaj obawa ustanowienia „precedensu” zachowań na wypadek przyszłych copyright trollingów, które dużym podmiotom zdarzają się na YouTube, siłą rzeczy, regularnie.
Wydaje mi się jednak, że w całej tej sprawie przemilczana jest rola jeszcze jednego podmiotu, którym jest sam… YouTube. Jak już wskazałem powyżej, są powody, by ktoś taki jak Polsat miał w platformie tego typu status VIP-a. Dziwi mnie jednak, że Kanał Sportowy, który w niecały rok zdobył 370 tys. subskrypcji, regularnie robi transmisje live, z którymi nigdy nie było dotąd żadnych problemów, na dodatek jest rozliczany przez (jak sądzę) spółkę z o. o., a nie studenta nadającego z piwnicy, nie ma na YouTube czegoś na kształt statusu „silver”, gdzie tego typu roszczenia są weryfikowane przez człowieka lub nawet… Nie są weryfikowane wcale. Gdyby bowiem Kanał Sportowy naruszał prawa autorskie (i pokrewne) Polsatu, z ustaleniem odpowiedzialności na gruncie prawnym nie byłoby najmniejszych problemów, a tak pilna i paniczna interwencja zewnętrznego gracza akurat w przypadku takiej relacji byłaby niepotrzebna.
Pomimo niezaprzeczalnej winy Polsatu i momentami nieco zbyt sensacyjnej reakcji Kanału Sportowego, warto przy tej okazji rozmawiać o tym jak YouTube kolejny raz staje się swego rodzaju „państwem w państwie”.