Możemy debatować o murach na granicy czy podatkach, ale prawdziwy problem jest w innym miejscu. Kryzys demograficzny to nasz wróg numer jeden

Państwo Rodzina Społeczeństwo Dołącz do dyskusji
Możemy debatować o murach na granicy czy podatkach, ale prawdziwy problem jest w innym miejscu. Kryzys demograficzny to nasz wróg numer jeden

Niż demograficzny po II wojnie światowej Polacy odbudowywali przez około osiem lat. Niestety od połowy lat 50. XX wieku nie widać poprawy na tym polu. O ile o poprzednim ustroju nie ma co dyskutować, o tyle żaden rząd po 1989 roku nie rozwiązał problemu, a dziś oficjalnie mamy kryzys demograficzny.

Polityków nie obchodzi to, co stanie się z Polską w ciągu najbliższych lat

Wykres polskiej demografii już dawno nie przypomina uwielbianego przez prezesa NBP płaskowyżu. Jesteśmy na nizinach i niestety zmierzamy w otchłań, a już za kilkadziesiąt lat czeka nas prawdziwa katastrofa. Jeśli spełnią się prognozy Głównego Urzędu Statystycznego, w 2060 roku liczba mieszkańców Polski może wynosić ledwo 30 milionów. Mimo że perspektywa na ten moment wydaje się odległa, do zmiany tego stanu rzeczy potrzeba jak najszybszych działań. Natomiast w aktualnej kampanii wyborczej niezwykle mało się o tym mówi. Politycy ze wszystkich stron sceny politycznej wolą dyskutować o referendum i pytaniach na poziomie „Czy jesteś przeciwko wiodącej roli disco-polo w audycjach muzycznych na antenie Telewizji Polskiej?”.

Populacja naszego kraju to jedna sprawa, ale trzeba również spojrzeć na strukturę wieku ludności. Bo ten problem dopadnie Polskę jeszcze szybciej. Między 2021 a 2026 rokiem liczba osób w wieku produkcyjnym ma się zmniejszyć aż o 700 tys. To są z kolei kalkulacje Ministerstwa Finansów. Przygotowana przez ten resort prognoza demograficzna zakłada, że w ciągu najbliższych trzech lat Polaków przybędzie i to dość znacznie. To myślenie życzeniowe podczas tworzenia zestawienia można już teraz w pewien sposób skomentować. Wtedy mówiliśmy o zapaści demograficznej, dziś oficjalnie o kryzysie demograficznym. Oczywiście nikt nie myśli o tym, że za kilka lat ZUS może mieć poważny problem. Nie mówiąc już o jego ewentualnym rozwiązaniu, które jest potrzebne tu i teraz.

https://twitter.com/mbank_research/status/1698630242682712393?s=46

Wygląda na to, że kryzys demograficzny będą mogli rozwiązać tylko i wyłącznie Polacy. Bez wsparcia państwa

Oczywiście ostateczna decyzja o posiadaniu lub nieposiadaniu dzieci, należy do polskich rodzin. To w ich rękach leżą losy kraju i jego przyszłość. Jednak niebagatelną rolę w całym procesie może odegrać państwo. I nie, nie chodzi tylko i wyłącznie o rozdawanie pieniędzy. Do problemu dzietności w Polsce trzeba w końcu podejść kompleksowo, to znaczy nawet nie od momentu poczęcia, a starań się o dziecko. Chodzi tu przede wszystkim o umożliwienie dostępu do najskuteczniejszej w tym przypadku procedury medycznej, jaką jest zapłodnienie in vitro.

Pójdźmy dalej — opieka w ciąży. O ile do ginekologa na NFZ wcale nie trzeba czekać miesiącami, o tyle, jeśli chce się wybrać najlepszego specjalistę, który najczęściej ma tylko praktykę prywatną, należy się przygotować na wydatek kilkuset złotych za wizytę. I mówimy tu raczej o kwotach w okolicach pół tysiąca, a czasem potrzebne są dwie wizyty w miesiącu, jeśli np. ciąża jest zagrożona. Kolejny krok to opieka okołoporodowa. Jak pisaliśmy ostatnio — opieka okołoporodowa jest na dramatycznie niskim poziomie. Przykry standard to nieprzestrzeganie wytycznych oraz łamanie praw kobiet rodzących. Niestety.

Po porodzie pojawiają się kolejne kłopoty. Społeczeństwo szybko zaczyna wywierać na matki nacisk jak najszybszego powrotu do prac, mimo że nie ma żadnych badań potwierdzających dobry wpływ na dziecko takich praktyk. No cóż, wielu rodziców się temu poddaje i decyduje na oddanie dziecka do żłobka. I tu, jakżeby inaczej, kolejny problem. Na miejsce w żłobku publicznym nie warto liczyć. W Gdańsku w tym roku na jedno miejsce przypadało czterech chętnych, a listy oczekujących można liczyć w setkach. Pozostają żłobki prywatne, bo w nich łatwiej o miejsce. Jednak należy pamiętać o cenie, która zwykle nie jest niższa niż 1000 złotych. Średnia cena w Warszawie to 1,5 tys. zł i to bez wyżywienia. Doszliśmy do takiego absurdu, że musimy płacić obcym ludziom za zajmowanie się naszym dzieckiem, żebyśmy my mogli… zarabiać pieniądze.

Wisienką na torcie jest edukacja. W tym przypadku już chyba nie może być gorzej

Temat edukacji, szczególnie tej wczesnoszkolnej i podstawowej, to chyba kolejny argument za tym, by nie posiadać dzieci. Z jednej strony mamy XXI wiek, gdzie powstały takie wynalazki jak inteligentny plaster czy bioniczna soczewka kontaktowa, a wypracowania pisze ChatGPT. Po przeciwnej stronie barykady jest polska szkoła. Przeładowany program, schemat ZZZ, ustawienie ławek rodem sprzed dwustu lat, brak zajęć informatycznych na odpowiednim poziomie. W dodatku to wszystko okraszone polewą z historii i religii. Wady polskiego systemu edukacji w ostatnich trzydziestu latach można wymieniać i wymieniać. Jednak jak się głębiej mu przyjrzeć, tym bardziej ma się nieodparte wrażenie, że każdy rząd działa w imię zasady „ciemny lud to kupi”. Czy w takich warunkach chłodna analiza posiadania dzieci z naciskiem na przyszłościowe dobro może przechylić szalę na „tak”? To każdy musi rozstrzygnąć sam. Jednak perspektywa demograficzna Polski już nie jest zła, jest tragiczna. I trzeba to szybko zmienić.