Zamiast rozckliwiać się nad małymi osiedlowymi sklepikami, powinniśmy trzymać kciuki za Dino i Żabkę

Biznes Zakupy Dołącz do dyskusji
Zamiast rozckliwiać się nad małymi osiedlowymi sklepikami, powinniśmy trzymać kciuki za Dino i Żabkę

Małe osiedlowe sklepiki z jakiegoś powodu są w Polsce czymś na tyle istotnym, by ich interesy wpływały na tworzenie prawa. Czy słusznie? Prawdę mówiąc, próby powstrzymywania ich wyparcia z rynku przez dyskonty i sieci franczyzowe są z góry skazane na porażkę. Zamiast tego lepiej sprawić, by Dino i Żabka mogły prowadzić ekspansję w mniejszych miejscowościach.

Państwo lubi dokładać ciężarów wielkim sieciom handlowym w imię ochrony mikroprzedsiębiorców

Od lat słyszymy o tym, że małe osiedlowe sklepiki umierają. Nie są w końcu w stanie wytrzymać konkurencji z większymi sieciami handlowymi. Najczęściej mamy na myśli dyskonty oraz supermarkety. Rzadziej przychodzi nam do głowy, że konkurencją dla mikroprzedsiębiorców prowadzących drobne sklepiki są także sieci franczyzowe. Dlaczego przegrywają? Głównie dlatego, że nie mogą liczyć na korzyści wynikające ze skali działalności. Nie są tym samym w stanie zaoferować równie atrakcyjnych cen i promocji, co sklepy zrzeszone w sieciach oraz dyskonty. Wyższe ceny oznaczają zaś mniejsze zainteresowanie konsumentów.

Z jakiegoś powodu to małe osiedlowe sklepiki znajdują się w centrum zainteresowania ze strony polityków. W końcu to między innymi dla nich wprowadzono zakaz handlu w niedzielę. To właśnie ich los stanowi jeden z argumentów, by tego zakazu nie ruszać. O ile oczywiście zwolennicy utrzymywania zakazu nie próbują nas czarować troską o rodziny pracowników większych sklepów.

Na nic jednak te wszystkie zabiegi, bo każdego roku znika parę tysięcy takich małych firm. Według danych portalu Bankier.pl, w 2023 r. zniknęło ich 2300. Sklepów oferujących produkty szybkozbywalne, które określilibyśmy mianem „sklepu spożywczego” było w Polsce ok. 55 tysięcy. W 2022 r. zamkniętych sklepów było jeszcze więcej.

Można się śmiało spodziewać, że ten trend utrzyma się nadal. Powodów jest zresztą całkiem sporo. Z jednej strony praktycznie wszystkim przedsiębiorcom w Polsce dają w kość ceny energii oraz szeroko rozumiane koszty pracy. Dotyczy to także kosztów pracy własnej przedsiębiorcy, na które składają się na przykład składki ZUS. Wielu mikroprzedsiębiorców prowadzących małe osiedlowe sklepiki decyduje się na dołączenie do sieci franczyzowej, a więc na przykład Żabki czy Lewiatana.

Pytanie brzmi: czy rzeczywiście państwo powinno coś z tym faktem robić? Nie zrozumcie mnie źle: polityka energetyczna od lat woła w Polsce o pomstę do nieba. Awantura o składki jest zaś problemem wielowątkowym i nadspodziewanie skomplikowanym. Tyle tylko, że małe osiedlowe sklepiki nie są w tych sporach czymś istotnym.

Małe osiedlowe sklepiki nie są w stanie konkurować z Lidlem, Biedronką, czy nawet Żabką albo Lewiatanem

Owszem, mamy do czynienia z polskimi mikroprzedsiębiorcami, więc na pierwszy rzut oka wydaje się, że nasze państwo powinno im aktywnie pomagać w utrzymaniu się na rynku. Problem w tym, że ich interesy bywają sprzeczne z interesami innych działających w naszym kraju firm. Co gorsza, konsumentom nierzadko bardziej się opłaca, jeśli małe osiedlowe sklepiki w ich okolicy zostaną wyparte przez większych konkurentów.

Tak naprawdę trudno zrozumieć patrząc na problem z wielkomiejskiej perspektywy, czym jest otwarcie nowego Dino gdzieś na wsi albo w mniejszym mieście. Nagle mieszkańcy okolicy uzyskują dostęp do całkiem szerokiego asortymentu produktów dobrej jakości w stosunkowo niskiej cenie. Jeśli w okolicy pobuduje się Lidl albo Biedronka, to tak naprawdę poza niedzielą mały sklepik nie ma już żadnej racji bytu. Ten jeden dzień w tygodniu może mu zresztą zabrać pobliska Żabka, która najprawdopodobniej także oferuje niższe ceny, nieco więcej produktów oraz swoją ofertę gastronomiczną.

Postawmy sprawę jasno: małe osiedlowe sklepiki są niczym jeden z tych wymierających zawodów w rodzaju bednarza czy ludwisarza. Nie mają przy tym większych szans na renesans, jaki spotkał zawód zduna. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że są skazane na porażkę. Żaden sentyment pojedynczych klientów do sklepu pojedynczego przedsiębiorcy nie jest w stanie zmienić tego, że Polacy jako tacy nastawieni są na nieco inny poziom konsumpcji, niż drobne sklepiki są w stanie im zapewnić. Jedynym ratunkiem dla takiej firmy jest zrzeszenie się w sieci franczyzowej, a i to nie zawsze.

Tym samym wsparcie legislacyjne nie służy niczemu pożytecznemu w skali całego kraju. Żaden zakaz handlu w niedzielę ich nie uratuje, podobnie jak podatek handlowy i inne kłody pod nogi rzucane większym sieciom. Trwale opanowały polski handel i nic się z tym nie zrobi. Dla konsumentów byłoby lepiej, gdyby nikt nawet nie próbował. Co więcej, aktywne wspieranie jednych przedsiębiorców kosztem drugich nie prowadzi do niczego dobrego.