Kilka dni temu rozglądałem się za nowym telewizorem dla mamy. Oczywiście, mogłem wybrać polecany przez recenzentów, ale to by przecież zepsuło całą zabawę.
W moich żyłach płynie krew gadżeciarza, której posiadająca moją duszę firma Apple już od wielu lat odbiera smak życia. Na szczęście jednak telewizory znajdują się poza rezerwatem i raz na kilka lat, czy to we własnej sprawie, czy w przypadku kogoś z rodziny, mogę sobie poszaleć. Tak było i tym razem.
Rzuciłem się zatem w techturystykę: RTV Euro AGD, Media Markt…
Co do zasady, wejście do każdego z nich jest równoznaczne z koniecznością przejścia obok wielkich ekspozycji z telefonami. I bardzo dobrze. Można sobie przetestować wszystko i na wszystkie możliwe sposoby, zobaczyć co tam nowego na mieście. Są OnePlusy, Motorole, Xiaomi, Poco, Huaweie, Samsungi i nawet – osobno, no bo wiadomo jak jest – iPhone’y. Można sobie wziąć taki telefon, zainstalować gierkę, zrobić zdjęcie, wysłać SMS-a, wysłać e-mail z żądaniem okupu, przeczytać internet, odpalić benchmark AnTuTu. Człowiek wie co kupuje albo chociaż o czym chce marzyć. Wychodzi z marketu z wyrobioną własną opinią na temat kilkunastu różnych egzemplarzy smartfonów i poczuciem, że mógł namacalnie obcować z Absolutem, a także telefonami innych producentów, niż Apple.
Zapewne domyślacie się już do czego zmierzam.
Telewizory w marketach z elektroniką to najświętszy sekret
Pozostańmy jeszcze na moment przy dygresjach, zapewniam, że bardzo powoli zmierzam do celu. Pamiętam jak uwielbiałem na początku lat 90. odwiedzać sklep z telewizorami przy ulicy Nowy Rynek w Płocku. Kilkadziesiąt wielkich, wspaniałych, kineskopowych jeszcze telewizorów nęciło swoimi ekranami. Ten zapach nowego plastiku, ta mozaika ekranów, która niebieskim światłem wabiła potencjalnego kupca, w bardziej zaawansowanych modelach serwując jakiś napis nerwowo latający od narożnika do narożnika. Można sobie było wybrać rozmiar, a następnie skrzyknąć do pomocy trzech kolegów ojca i jak dopisało szczęście to nawet dotargać delikwenta w jednym kawałku do domu.
W XXI wieku w Azji wymyślono kilka różnych technologii produkcji telewizorów, systemy sztucznej inteligencji, osobiste opcje konfiguracji, tryby kinowe, sportowe, systemy operacyjne pisane przez najznamienitszych programistów z przynajmniej kilku wielkich korporacji, telewizory obsługują aplikacje, nawet giereczki. A sklepy z elektroniką każą nam na to wszystko patrzeć bezradnie i wyobrażać sobie jak to w praktyce działa na bazie karteczki, którą ktoś wydrukował z internetu.
Pytam sprzedawcę w jednym z marketów, bo te Philipsy z Ambilight na żywo trochę gorzej wyglądają, niż sobie to wyobrażałem, czy mogę sobie poklikać pilotem, może coś jest źle skonfigurowane. Ten mi mówi, że nie, on się nie zna, zarobiony jest, a poza tym to TCL zaraz zaora te Philipsy i w ogóle nie chce mu się o nich gadać (w to akurat, po tym co zobaczyłem na wystawkach, trochę wierzę).
Media Expert robi to lepiej
I tutaj nieoczekiwanie przegenialna decyzja Media Expert, które przynajmniej część swoich telewizorów wystawia na ekspozycję z pilotem. Jak ze smartfonami: można sobie poklikać, pościągać, poinstalować, pokonfigurować. Człowiek nie kupuje kota w worku, tylko po godzinie spędzonej w salonie naprawdę ma poczucie, że wybrał telewizor, na który chce patrzeć przez nadchodzącą dekadę.
Nie musicie tej mojej sentymentalnej podróży z lat 90. do dziś nominować do nagrody Grand Press, obejdzie się. To nie jest najważniejszy tekst Bezprawnika w tym tygodniu. Ale jest jednym ze stu i też ma do odegrania swoją rolę. Prokonsumencką.
Chciałbym, żeby to wybrzmiało. By włodarze wszystkich marketów z elektroniką (bo nie wiem nawet czy w całym Media Expert jest to standardem) zrozumieli, że przez ostatnie 30 lat naprawdę sporo się zmieniło w branży telewizorów. I skoro już i tak mają egzemplarze wystawowe, skoro całymi dniami i tak w kółko odtwarzają to samo, to fajnie byłoby dać klientom zapoznać się z tym urządzeniem – tak samo, jak pozwalają nam pobawić się przed zakupem telefonami, komputerami czy monitorami.