Zakupy zbrojeniowe naszego rządu wywołały na zachodzie Europy szok i niedowierzanie. Niektórzy zaczęli już przebąkiwać, że nasz kraj to militarne supermocarstwo na skalę europejską. Ewentualnie że niedługo nim będzie. Czy rzeczywiście jest aż tak dobrze? Nie. Tylko że nie o to w tych zbrojeniach chodzi.
Zakupy zbrojeniowe naszego rządu są momentami wręcz szalone i to bardzo dobra wiadomość
We wtorek 6 grudnia do Polski dotarła pierwsze dostawa koreańskiego sprzętu wojskowego. Odebraliśmy zakupione czołgi K2 i armatohaubice K9. W latach 2022-2026 mamy otrzymać 189 tych pierwszych i 212 tych drugich. Docelowo zamierzamy kupić w Korei Południowej aż 1000 czołgów K2. Już niedługo mamy otrzymać 18 pierwszych wyrzutni rakietowych Chunmoo, będących koreańskim odpowiednikiem amerykańskich wyrzutni HIMARS. Tych kupimy aż 288 zestawów. Od Koreańczyków kupimy również 48 lekkich samolotów wielozadaniowych FA-50. Wersja przygotowywana dla Polski będzie mniej-więcej lżejszą wersją posiadanych już przez nas F-16.
Mało? Polska kupuje uzbrojenie także w Stanach Zjednoczonych. Zamówiliśmy 250 czołgów M1A2 SEPv3 Abrams, które są pojazdami nieco cięższymi od swojego koreańskiego odpowiednika. Kolejnym amerykańskim zakupem polskich sił zbrojnych będzie 96 śmigłowców AH-64 Apache. Wisienkę na torcie stanowi zakup 32 supernowoczesnych myśliwców F-35. Zamierzamy także kupić aż 200 HIMARS-ów. Jeśli chodzi o krajową produkcję, to na uwagę zasługuje plan wyprodukowania 1000 gąsiennicowych bojowych wozów piechoty Borsuk.
Zakupy na taką skalę wprawiły w osłupienie komentatorów na zachodzie. Zwracają oni uwagę także na przeznaczanie przez nasz rząd aż 3 proc. PKB na wydatki na obronność, co jest jednym z najwyższych wyników wśród państw NATO. Dostrzegają także jasno zadeklarowane ambicje naszych rządzących, by stworzyć najsilniejsze wojska lądowe wśród europejskich państw Sojuszu. Dokładnie tak to ujął wicepremier Mariusz Błaszczak.
Polska rzeczywiście jest w stanie zrealizować swój plan zakupowy w stosunkowo krótkim czasie. Podejście do tematu wśród Polaków w dużej mierze zależy od poglądów politycznych. Zwolennicy obozu rządzącego są zachwyceni, przeciwnicy powinni wziąć pod uwagę, że każdy miliard wydany na zbrojenia nie trafi na przedwyborcze rozdawnictwo czy dofinansowanie państwowych mediów. Pytanie, które należy sobie w tym momencie zadać, brzmi: czy Polska to już europejskie militarne supermocarstwo, jak twierdzi portugalski tygodnik „Sabado”? Odpowiedź będzie złożona.
Prawdziwe militarne supermocarstwo zaczyna się w okolicach miliona żołnierzy
Nie ulega wątpliwości, że wyposażenie polskiego wojska w całe mnóstwo nowoczesnego sprzętu znacznie zwiększy nasz potencjał obronny. Sama ilość nowoczesnych wyrzutni rakietowych robi piorunujące wręcz wrażenie. Warto wspomnieć, że Ukraina dysponuje obecnie ok. 30 zestawami, które sieją spustoszenie w szeregach rosyjskiego najeźdźcy. Łatwo sobie wyobrazić, co teoretycznie Polska mogłaby zrobić, mając ich niemal 500.
Jeśli chodzi o czołgi, to jeszcze przed oddaniem części poradzieckich maszyn Ukrainie nasz kraj miał ich najwięcej wśród państw Unii Europejskiej. Wciąż dysponujemy 249 sztukami niemieckich leopardów 2A4 i 2A5.
Warto jednak zauważyć, że określenie „militarne supermocarstwo”, nawet na skalę europejską, pozostaje nieadekwatne do rzeczywistości. Pomińmy nawet marynarkę wojenną, skoro nasz kraj nie ma tutaj jakichś większych ambicji. Nie ma się co oszukiwać: prawdziwą militarną potęgą są Stany Zjednoczone, które mają jakieś 1,4 miliona żołnierzy, ponad 8 tysięcy czołgów i przeszło 25 tysięcy opancerzonych pojazdów bojowych.
Drugą armią świata, przynajmniej na papierze, nigdy nie była armia rosyjska. To miano należy się Chińczykom, którzy są w stanie wystawić jeszcze liczniejszą armię: 2,3 miliona żołnierzy i ponad 9 tysięcy czołgów. Nie jest to jednak armia równie dobrze wyposażona, co ta amerykańska. Nie wspominając o doświadczeniu bojowym. Trzecie miejsce? Indie. 1,3 miliona żołnierzy i 3500 czołgów. Przegląd prawdziwych światowych militarnych supermocarstw będzie jeszcze istotny. Warto jednak zadać sobie kolejne pytanie: co z Europą?
Przede wszystkim, państwem technicznie leżącym w Europie i zarazem członkiem NATO jest Turcja. Ta dysponuje ogromną armią liczącą ponad 400 tysięcy żołnierzy i dysponująca ponad 3000 czołgów, z czego 339 to w miarę nowoczesne leopardy 2A4. Reszta to amerykańskie maszyny z okresu zimnej wojny. Prawdziwymi militarnymi potęgami Europy są Francja i Wielka Brytania. Obydwa państwa dysponują liczniejszą armią i lotnictwem, które to jest dużo bardziej nowoczesne od polskiego. Francja w tym momencie ma porównywalną z Polską liczbę nowoczesnego sprzętu pancernego. Wielka Brytania właściwie nie musi.
Najsilniejszą armią lądową w NATO nie będziemy, ale o piąte miejsce możemy powalczyć
Francję i Turcję wyróżnia spośród pozostałych członków NATO jedno: co jakiś czas aktywnie biorą udział w operacjach wojskowych. Francuzi co rusz operują w Afryce, choć teraz ich wpływy w tamtym regionie wypierają Rosjanie. Turcy z kolei prowadzą działania na terytorium Syrii i Iraku.
Co z innymi państwami europejskimi? Teoretycznie ambicje do stania się wojskową potęgą zgłaszają także Niemcy. Nominalnie wciąż mają liczniejszą armię od Polski i więcej nowoczesnego sprzętu. Stan Bundeswehry odbiega, delikatnie rzecz ujmując, od oczekiwań naszego zachodniego sąsiada i sojuszników z NATO. To wynik wieloletnich zaniedbań, cięć budżetowych oraz mylnego przekonania, że mamy do czynienia z gazowym „pokojem dla naszych czasów” a Rosja wcale nie jest taka zła. Większe wojsko od Polski mają także Włochy oraz Hiszpania.
Zakładając, że wszystko pójdzie naszym władzom zgodnie z planem, to powinniśmy mieć w ciągu kilku lat 250 tysięcy żołnierzy, ok. 1500 czołgów, nowoczesne śmigłowce, samoloty i niemalże szaloną ilość wyrzutni rakietowych. W tej sytuacji moglibyśmy ścigać się z Niemcami o miano piątej najsilniejszej armii w NATO. Nie jest to może militarne supermocarstwo na skalę światową, ale byłaby to siła zbrojna, z którą trzeba się liczyć. Przede wszystkim: byłyby to siły, których rosyjski agresor nie byłby w stanie złamać do momentu zmobilizowania reszty polskich sojuszników.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że liczebność sił zbrojnych na papierze to nie wszystko. Najlepszym tego przykładem jest właśnie Rosja, w której niezachwianą potęgę militarną długo wierzyła duża część świata. Obecnie nie ma już chyba żadnych wątpliwości, że poobijana przez Ukrainę armia, obciążona korupcją i mafijną kulturą zarządzania państwem, to tak naprawdę wydmuszka. W konwencjonalnej konfrontacji z NATO Rosjanie nie mają żadnych szans. Bardzo możliwe, że wielka armia z wizji naszych rządzących wystarczyłaby do samodzielnego uporania się z takim zagrożeniem.
Militarne supermocarstwo? Raczej regionalna potęga wojskowa
Pytanie jednak, czy i nas nie trapiłby rosyjski syndrom? Siły zbrojne to nie tylko sprzęt, ale także logistyka pozwalająca na jego skuteczną obsługę, naprawę i uzupełnianie amunicji. To niezwykle ważna kwestia. Nie wystarczy kupić HIMARS-ów, trzeba jeszcze mieć do nich pociski.
„Sabado” postawiło tezę, że Polska ma drugi najlepszy przemysł obronny w Europie, zaraz po Turcji. Można by z nią polemizować. Wskazałbym tutaj choćby właśnie Francję, Niemcy i Wielką Brytanię. Nie sposób jednak nie zauważyć, że jakoś bardzo nie odstajemy.
Byliśmy w stanie z powodzeniem skonstruować bardzo udane armatohaubice AHS Krab, które sprawdzają się w wojnie o Ukrainę. Podobnie jest z karabinkami Grot, które ukraińscy żołnierze chwalą za niezawodność, ergonomię i wytrzymałość. Jesteśmy w stanie także produkować własne drony bojowe. Zakłady PZL Mielec produkują śmigłowce Black Hawk na użytek odbiorców zagranicznych i sił amerykańskich. Polska armia też dysponuje takimi maszynami, całymi czterema dla sił specjalnych.
Kontrakty z Koreą zakładają uruchomienie produkcji dużej części zamówionych maszyn w kraju. Wbrew obiegowej opinii, Polska wcale nie zamierza rezygnować z produkcji Krabów. Jak już wspomniano, BWP Borsuk to także rodzima produkcja.
Wydaje się więc, że mamy potencjał na stanie się regionalną potęgą wojskową. Strategia zakupowa „im więcej broni, tym lepiej” może przynieść znakomite rezultaty. Odbędzie się to kosztem zwiększonych obciążeń dla finansów publicznych. Jakoś w końcu trzeba za ten cały sprzęt zapłacić. Trzeba jednak podkreślić, że kontrakty zbrojeniowe są rozłożone na lata, w przeciwieństwie do takich transferów socjalnych. Tysiąc czołgów dla Polski wcale nie jest jakimś większym obciążeniem niż program Rodzina 500 Plus. Pożytek z nich większy, w końcu graniczymy z rzeczywistym odpowiednikiem tolkienowskiego Mordoru.