Od 1 listopada w Niemczach niezaszczepieni stracą prawo do chorobowego, jeżeli trafią na kwarantannę z powodu zachorowania na covid-19. Tamtejszy minister zdrowia Jens Spahn stwierdził, że to kwestia sprawiedliwości. Nic nie stoi na przeszkodzie, by takie rozwiązania wprowadzić także w Polsce.
Niemcy liczą na to, że jeśli niezaszczepieni stracą prawo do chorobowego, to pójdą się zaszczepić
Im dłużej trwa pandemia koronawirusa, tym bardziej społeczeństwa mają jej dość. Dotyczy to także antyszczepionkowców i pozostałych niezaszczepionych. W końcu to ich zbiorowe wysiłki w podkopywaniu akcji szczepień sprawiły, że teraz Europa ma problem z wariantem Delta a przez Polskę przetacza się czwarta fala koronawirusa.
Szlaki w kwestii radzenia sobie z problemem opornych względem szczepień przetarł tzw. model francuski. Opiera się on na założeniu, że szczepienia pozostają teoretycznie dobrowolne. Równocześnie jednak niezaszczepienie się wiąże się z obostrzeniami, które równocześnie nie obowiązują zaszczepionych. Takie rozwiązania obecnie stają się właściwie standardem w świecie zachodnim.
W tym duchu działają również Niemcy. U naszych zachodnich sąsiadów od 1 listopada niezaszczepieni stracą prawo do chorobowego – o ile trafią na kwarantannę z powodu zachorowania na covid-19. Niemiecki minister zdrowia Jens Spahn stwierdził: „To kwestia sprawiedliwości. Ci, którzy chronią siebie oraz innych poprzez szczepienie, mogą zadać pytanie: dlaczego mają płacić za kogoś, kto nie jest zaszczepiony”.
Niektórzy tamtejsi komentatorzy krytykują odbieranie niezaszczepionym chorobowego. Jedni twierdzą, że w tej sytuacji część Niemców może starać się omijać kwarantannę po to, by zachować świadczenie. Inni argumentują, że to tak naprawdę wprowadzanie obowiązkowych szczepień tylnymi drzwiami. Właśnie na tym argumencie warto się skupić.
Model francuski od samego początku był jedynie półśrodkiem. Rządy zaczynają stosować wobec niezaszczepionych mniej lub bardziej ograniczone restrykcje tylko dlatego, że politycy nie mają odwagi zdecydować się na wprowadzenie obowiązku szczepień. Dopiero teraz, po półtora roku pandemii, pojedyncze państwa zaczynają eksperymentować z obowiązkiem zaszczepienia się na nieco większą skalę.
Arbitralne odbieranie świadczeń wcale nie jest dobrym rozwiązaniem problemu niezaszczepionych
Takie posunięcie, jeśliby wierzyć w oficjalne przyczyny sztucznego podtrzymywania „dobrowolności szczepień”, nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia. Szczepionki przeciw covid-19 są sprawdzone, dopuszczone do użytku. Co najważniejsze: są bezpieczne i działają. Tymczasem obowiązkowe szczepienia przeciwko innym chorobom są już stosowane przez większość świata zachodniego od długich dekad. Oczywiście, decydenci zbytnio boją się antyszczepionkowców i wpływu wprowadzenia przymusowych szczepień na ich notowania sondażowe.
Tym niemniej z formalnego punktu widzenia nic w zasadzie nie stoi na przeszkodzie, by wprowadzić niemieckie rozwiązanie w Polsce. Wystarczy uchwalenie stosownego przepisu w formie ustawy. Skoro ustawodawca mógł wykluczyć poza nawias systemu ubezpieczeń społecznych osoby zatrudnione na umowach cywilnoprawnych, to może zrobić to samo z niezaszczepionymi. Warto zauważyć, że obecne przepisy pozwalają na częściowe odebranie chorobowego w przypadku, gdy niezdolność do pracy została spowodowana nadużyciem alkoholu.
Ważniejszym pytaniem jest to, czy polski rząd powinien zdecydować się na tego typu rozwiązanie. Na pierwszy rzut oka, jeśli niezaszczepieni stracą prawo do chorobowego, to może wreszcie się zaszczepią. Brzmi dobrze, prawda? Problem tylko w tym, że byłby to niebezpieczny precedens. Arbitralne odbieranie obywatelom prawa do świadczeń jest bardzo złym pomysłem. Nawet wówczas, omamiła ich szkodliwa ideologia antyszczepionkowa. Zwłaszcza wtedy, gdy ubezpieczony odprowadza część swojej pensji, by uzyskać uprawnienia do pobierania takiego świadczenia.
O wiele bardziej uczciwym i rozsądnym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie po prostu obowiązku zaszczepienia się przeciw covid-19. W tym przypadku również nie stoi nic na przeszkodzie pod względem prawnym. Wystarczy nawet nie uchwalenie specjalnej ustawy, lecz zmiana właściwego rozporządzenia ministra zdrowia.