Rządzący wciąż nie chcą nawet myśleć o jakimkolwiek przymusie szczepień albo uprzywilejowaniu zaszczepionych. Dlatego szukają kolejnych pomysłów, by zwiększyć wciąż marnie wyglądający wskaźnik osób po dwóch dawkach. Najnowszy to premia dla lekarza za przekonanie do szczepień swojego pacjenta. Wam też zaczyna to przypominać telemarketing?
Premia dla lekarza za przekonanie do szczepień
Nad kolejnymi pomysłami na zwiększenie liczby odpornych na koronawirusa osób w Polsce pracuje rada medyczna przy premierze. Jej członkowie mieli już wiele różnych pomysłów, włącznie z tak kosmicznymi jak godzina policyjna dla niezaszczepionych, więc miejmy na względzie, że nie każdy z nich może ujrzeć światło dzienne. Natomiast, jak pisze Dziennik Gazeta Prawna, kwestia przekonywania ludzi do szczepień poprzez lekarzy POZ jest poważnie rozważana. Co warto podkreślić, takie przekonywanie ma już miejsce od wielu miesięcy, nowość ma polegać na tym, że taki medyk ma otrzymywać dodatkowe wynagrodzenie za przekonanie każdej kolejnej osoby. W grę wchodzi również nałożenie na lekarzy… obowiązku wykonywania takich telefonów. Za którego niespełnienie groziłby mandat.
Coraz bardziej niepoważne pomysły
A więc tak – w rządzie wciąż nie ma mowy o obowiązku szczepień, za to bez problemu może przejść kolejny obowiązek nakładany na lekarzy. W dodatku system, jaki jest proponowany, wprowadzałby swego rodzaju medyczny telemarketing, bo właśnie z tym kojarzy mi się premia za każdego przekonanego. Z tym że nie sądzę, żeby lekarzy rodzinnych akurat tego typu wynagrodzenie miało do czegoś przekonać. Z prostego powodu – oni i tak ze zdecydowaną większością swoich pacjentów kontaktowali się już w sprawie szczepień. Nie zdziwię się więc, jeśli najnowszy pomysł rady medycznej okaże się po prostu bezskuteczny.
Tymczasem w ogóle nie rozmawia się o prawdziwie efektywnych rozwiązaniach. Takich jak to, jakie wprowadziła Francja, gdzie tylko dla zaszczepionych będą już wkrótce restauracje, puby, kina a nawet… pociągi. Skutek ogłoszenia takiej informacji był taki, że w ciągu doby na zastrzyk zapisało się 1 700 000 osób. Podobnie robi Grecja, która nie chce zamykać gospodarki tylko po to, by chronić ludzie uparcie unikających nabywania odporności. U nas tymczasem za każdym razem, gdy dane miejsce wprowadza jakiekolwiek przywileje (na przykład bilety na Legię tylko dla zaszczepionych), robi się awantura, rozkręcana skutecznie przez nieliczną przecież grupę zatwardziałych antyszczepionkowców.
Źródło problemu leży w tym, że widać wyraźnie, że niezaszczepieni to w sporej mierze… elektorat Prawa i Sprawiedliwości, czyli ściana wschodnia/Podhale. A że nasza władza obsesyjnie wręcz patrzy na słupki poparcia, to bardzo nie chce wprowadzać regulacji uderzających w „swoich”. Dlatego jesienią może nas czekać ogromny problem. Albo bowiem wprowadzony zostanie lockdown dla wszystkich (pomysł absurdalny, krzywdzący wszystkich zaszczepionych), albo chorzy niezaszczepieni zaczną oblegać szpitale. Oba rozwiązania są złe i po prostu niedorzeczne. Czyli akurat dla polskiego, nieracjonalnie działającego rządu, oba wyglądają na idealny scenariusz.