Chodzi o głośną sprawę niemieckiego przedsiębiorcy z Dębogórza koło Gdyni, Hansa G. Jego pracownica, działaczka Prawa i Sprawiedliwości, a dziś żona posła PiS, nagrywała regularnie spotkania szefa z pracownikami. Padały na nich obelgi wobec Polaków. Sąd Apelacyjny w Gdańsku uznał, że co prawda Hans G. ma za to przeprosić, ale jego pracownica… też musi opublikować przeprosiny za nagranie szefa.
Przeprosiny za nagranie szefa
Sprawą od kilku lat żyły prawicowe media. Bo to od wizyty w Telewizji Republika Natalii Nitek-Płażyńskiej wszystko się zaczęło. Podwładna Hansa G. opublikowała nagrania, na których niemiecki przedsiębiorca ubliża swoim pracownikom. Według relacji kobiety jej szef miał też krzyczeć, że „pozabijałby wszystkich Polaków” i że „jest hitlerowcem”. Sprawa skończyła się w sądzie – zarówno cywilnym, jak i karnym.
W środę 4 marca zapadł prawomocny wyrok w procesie cywilnym. O ile wcześniej sąd pierwszej instancji przyznał całkowicie rację Natalii Nitek-Płażyńskiej, nakazał Hansowi G. przeprosić ją w mediach i w siedzibie swojej firmy, a także wpłacić 50 tysięcy złotych na rzecz Muzeum Piaśnickiego w Wejherowie, to Sąd Apelacyjny w Gdańsku niemal całkowicie zmienił ten wyrok. Co prawda utrzymał obowiązek przeproszenia pracownicy, ale już nie w prasie, utrzymał też obowiązek zapłaty pieniędzy przez Hansa G. na muzeum, ale zmniejszył go do 10 tysięcy złotych. Natomiast, co wydało się szokujące, sędzia postanowiła też wyciągnąć konsekwencję wobec pracownicy Niemca, czego domagał się Hans G. Za naruszenie jego prywatności poprzez nagrywanie szefa i jego spotkań Nitek-Płażyńska musi nie tylko go przeprosić, ale też… wpłacić na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy 10 tysięcy złotych.
Kontrowersyjny wyrok
„W Gdańsku, polskim mieście, sąd niżej wycenia godność Polaka, aniżeli poczucie prywatności Niemca, który sam zwie się hitlerowcem”, mówiła po wyjściu z sali Natalia Nitek-Płażyńska. Wyrok jest o tyle szokujący, że Hans G. został już za wypowiedziane słowa… skazany w procesie karnym. Co prawda nie prawomocnie, ale sąd pierwszej instancji nałożył na niego karę więzienia w zawieszeniu i grzywnę za znieważanie pracowników i stosowanie gróźb karalnych. Zatem Nitek-Płażyńska musi przeprosić byłego szefa za to, że… gromadziła dowody popełnienia przez niego przestępstwa.
Sąd, uzasadniając wyrok, zwrócił jednak uwagę na fakt, że historia ta nie jest czarno-biała. Ze słów sędzi wynikało, że wiele słów, jakie – według Nitek-Płażyńskiej – miał wypowiadać jej szef, nie znalazło się na taśmach. „Nie ma dowodów jakoby pozwany pochwalał postawę Adolfa Hitlera, jakoby pozytywnie wypowiadał się o tym co stało się w Auschwitz, jak również na temat tego że najlepszym perfumem dla Polaków byłby Cyklon B, a także że powódkę należałoby rozstrzelać. Te twierdzenia pozostawały wyłącznie twierdzeniami powódki. Żaden ze świadków takich określeń nie przytoczył”, mówiła sędzia Małgorzata Zwierzyńska. Zresztą ostatecznie Hans G. nie dostał zarzutów za znieważanie narodu polskiego czy propagowanie nazizmu, mimo że na taśmach mówił, że „zabiłby wszystkich Polaków”.
„Obie strony zachowały się nagannie”, mówiła sędzia. Nawiązywała w ten sposób do tego, że pracownica Hansa G. nie ograniczyła się do przekazania nagrań organom ścigania. Upubliczniła też je w mediach i dziesiątki, a może nawet setki razy wypowiadała się o nim publicznie w bardzo ostrych słowach.
Czy można nagrać pracodawcę?
Czy można nagrać pracodawcę? Sprawa jest problematyczna. Teoretycznie na nagranie trzeba bowiem… wyrazić zgodę. Trudno jednak wyobrazić sobie, by pracownik poprosił szefa by powtórzył swoje groźby i zniewagi do mikrofonu. Poza tym, jak pisaliśmy już na Bezprawniku, „nielegalne nagranie sąd traktuje często jako dowód ryzykowny, który pracownik w dużej mierze mógł zmanipulować. W końcu wystarczy, że z materiału usunął odpowiedni fragment, by całkowicie zmienić charakter wypowiedzi pracodawcy. Przykładowo pracownik mógł pominąć ten fragment rozmowy, który wskazuje na to, że sam sprowokował szefa do niekulturalnych wypowiedzi i zachowań”. Adwokat Hansa G. twierdzi, że w tym wypadku właśnie tak było. Po wyroku przekonywał, że Nitek-Płażyńska przez dłuższy czas pracowała w firmie już tylko po to, żeby zbierać kolejne nagrania i prowokować Niemca do kolejnych skandalicznych wypowiedzi.
Pisaliśmy jednak też kilka lat temu o sprawie, w której pracownik nagrał swojego szefa, bo chciał wykorzystać taśmę do późniejszej sprawy o odszkodowanie przed sądem. Kiedy ujawnił, że ma taki dowód, pracodawca go pozwał (właśnie o naruszenie prywatności). Co prawda sąd pierwszej instancji przyznał rację szefowi i nakazał pracownikowi przeprosiny i zapłatę sporej kwoty zadośćuczynienia. Ale sąd drugiej instancji zmienił ten wyrok na korzyść pracownika, uznając że nagranie nie miało zaszkodzić pracodawcy, a jedynie pomóc w obronie interesów.
No właśnie, i tu pojawia się różnica między powyższą sprawą a sprawą Hansa G. i Natalii Nitek-Płażyńskiej. Działaczka PiS nie zrobiła nagrań tylko po to, by zebrać dowody. Wykorzystała też je do zrobienia medialnego szumu nie tylko wokół Hansa G., ale też wokół siebie. Jej słowa, bardzo ostre, zaszkodziły niemieckiemu przedsiębiorcy w znacznym stopniu. I dlatego sąd uznał, że należą mu się przeprosiny. Nawet jeśli nagrania pozwoliły skazać go w procesie karnym. Nitek-Płażyńska zapowiada, że skieruje w tej sprawie kasację do Sądu Najwyższego. Z niecierpliwością czekam na to, jakie stanowisko w tej sprawie zabierze najważniejszy sąd w Polsce.
Jak ocenić ten wyrok?
Jednego w tym wyroku nie mogę zrozumieć. Dlaczego tak po równo obdzielono winą za całą sytuację szefa i pracownicę? Sąd, zasądzając by Natalia Nitek-Płażyńska wpłaciła 10 tysięcy złotych na WOŚP, zrównał ją z tym co zrobił Hans G. To zły sygnał dla potencjalnych sygnalistów, bo informacja w świat pójdzie taka, że nagrywanie nawet najbardziej podłego zachowania szefa może skończyć się źle. Inna sprawa, że gdyby działaczka PiS nie „grzała” tak mocno tematu w mediach, to być może nie musiałaby za nic przepraszać, ani za nic płacić. Każdy sygnalista powinien zatem pomyśleć czy nie lepiej takie nagrania zachować na potrzeby procesu, a niekoniecznie iść z nimi od razu do mediów.