Nieoczekiwanie w środowy wieczór Sejm zaczął pracować nad rewolucją w samorządach lokalnych. PiS najwyraźniej chce przyjąć pomysł ugrupowania Pawła Kukiza, który między innymi zakłada obowiązkowe referendum dwa razy w ciągu kadencji. Ma być też znacznie łatwiej odwołać wójt czy burmistrza.
Referendum dwa razy w ciągu kadencji
Jeśli pamiętacie z czym Paweł Kukiz szedł do wyborów w 2015 roku, to pomysł wrzucony właśnie do parlamentarnej komisji nie powinien być aż tak wielkim zaskoczeniem. Muzyk wielokrotnie mówił o tym, że możliwość łatwego odwołania czy to posła, czy senatora, czy lokalnego włodarza, powinna być prostym narzędziem w rękach obywateli. Jednak jego postulaty, podobnie jak słynni sędziowie pokoju, przez lata się nie materializowały. Mimo że Kukiz, po wspólnym piciu wina i śpiewach z Jarosławem Kaczyńskim, zawarł z nim polityczny mariaż. Dziś jednak coś w kwestii realizacji pomysłów wokalisty się ruszyło.
Oto połączone komisje administracji i spraw wewnętrznych oraz samorządu terytorialnego i polityki regionalnej dostały wczoraj na stół projekt zgłoszony – uwaga – wspólnie przez posłów PiS i Kukiz`15. Zawiera on zmiany, nie da się ukryć, rewolucyjne. Największą jest ta wprowadzająca obowiązkowe dwa referenda do przeprowadzenia w ciągu każdej kadencji samorządowej. Termin byłby ujednolicony dla całego kraju. I teraz tak. W depeszy Polskiej Agencji Prasowej możemy przeczytać wzmiankę „z wyjątkiem referendów za odwołaniem organów jednostek samorządu terytorialnego”, co by oznaczało że pytania w referendach dotyczyłyby codziennych spraw (jak np. podwyżka stawek za wodę), a nie odwołania danego samorządowca. Jednak poseł PO Artur Łącki w opublikowanym na Twitterze wpisie powiedział wprost, że mieszkańcy mają odpowiadać na pytanie: czy są za pozostawieniem na stanowisku swojego samorządowca?
Oni już do końca zwariowali! PiS dzisiaj na komisji przegłosował do spółki ze swoimi przystawkami, że 2 razy w ciągu każdej kadencji wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast będą poddawani pod referendum z pytaniem o odwołanie. To wszystko w jednym czasie jak normalne wybory! pic.twitter.com/0rOymvv03u
— Artur Łącki (@ArturLacki) February 8, 2023
Ta kwestia zatem pozostaje niewiadoma. Pewne natomiast jest to, że ustawa chce znacznie ułatwić możliwość odwołania samorządowca na podstawie wniosku grupy mieszkańców o zwołanie referendum w sprawie pozbycia się go ze stołka. Wydłużony ma zostać czas na zbieranie podpisów i zmniejszony próg frekwencji, od którego zależy ważność takiego plebiscytu. To drugie jest szczególnie ważne, bo dziś większość takich referendów przepada właśnie z uwagi na kiepską frekwencję. Bo włodarze zniechęcają ludzi do udziału w nim, mówiąc im że nie idąc do urn de facto bronią swojego wójta/burmistrza/prezydenta.
Rządzącym marzy się druga Szwajcaria?
Komisja przyjęła projekt i przekazała do sejmowych prac. Co oznaczałoby jego przyjęcie? Gdybyśmy popatrzyli na niego przez różowe okulary, pomyślelibyśmy – super! wreszcie robi się obywatelsko! I na myśl powinna przyjść Szwajcaria, gdzie obywatele regularnie pomagają władzy w podejmowaniu decyzji przy pomocy referendów. W taki sposób Szwajcarzy na przykład w 2020 roku zdecydowali, że homofobia będzie karana. Powiedzieć jednak, że naszej kulturze politycznej daleko do kultury szwajcarskiej, to nic nie powiedzieć. W Polsce skończyłoby się to tak, że samorządy w ogóle przestałyby podnosić jakiekolwiek stawki opłat, bo z pewnością mieszkańcy za każdym razem w referendum decydowaliby, by zostać przy starych. Generalnie włodarze byliby sparaliżowani przed podejmowaniem jakichkolwiek trudnych, ale często koniecznych decyzji. Zwolennicy tego pomysłu powiedzieliby, że to dobrze, że gminą de facto rządziliby obywatele. Problem w tym, że większość z nich nie ma pojęcia jak funkcjonuje samorząd, skąd czerpie pieniądze i w jaki sposób próbuje zapewnić wysoką jakość publicznych usług.
PiS najwidoczniej próbuje w jakiś sposób pogłaskać po głowie Pawła Kukiza i dlatego wyciąga z szafy jego projekt. Przy okazji mogąc znowu powkurzać samorządowców, w sporej mierze przeciwnych działaniom rządu. Być może Kaczyński i spółka liczą na to, że w roku wyborczym uda się wywołać kolejny konflikt. I sprzedać elektoratowi opozycyjnych włodarzy gmin i miast jako antyobywatelską siłę. Jednego jestem pewien – jeśli w ogóle myśleć nad takim projektem, to nie w roku wyborczym, i nie w obecnej atmosferze ciągłej polaryzacji i konfliktu.