Jest proste rozwiązanie problemu kilometrówek posłów

Moto Państwo Dołącz do dyskusji
Jest proste rozwiązanie problemu kilometrówek posłów

Z jakiegoś powodu rozliczanie kilometrówek przez posłów, senatorów, europosłów i innych dygnitarzy stanowi ogromne pole do nadużyć. To sytuacja nie do pomyślenia z punktu widzenia typowego przedsiębiorcy. Ten nie może sobie pozwolić na kombinacje ze strony pracownika. Być może czas więc zastosować do „wybrańców narodu” te same kryteria, co do pracowników rozliczających podróż służbową.

Jak to możliwe, że dygnitarze są w stanie wyjeździć dziesiątki tysięcy złotych, nie posiadając nawet samochodu?

Możemy śmiało postawić tezę, że posłowie wraz z senatorami uwielbiają rozliczanie kilometrówek. Wygląda na to, że Sejm oraz Senat nie są za specjalnie zainteresowane sprawdzaniem, czy deklaracje parlamentarzystów mają jakieś pokrycie w rzeczywistości. Najczęściej trzeba jakiegoś medialnego skandalu, by ktokolwiek zainteresował się tematem.

Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, na kilometrówkach kombinują przedstawiciele każdej opcji politycznej. Zgodnie z rewelacjami Gazety.pl, poseł Łukasz Mejza wydał 32 tys. zł na kilometrówkę, choć nie ma samochodu. Wirtualna Polska przekonuje z kolei, że posłowie Arkadiusz Myrcha i Kinga Gajewska pobrali razem z kasy Sejmu 82 tys. złotych tytułem rozliczenia kilometrówek. Onet informował, że Andrzej Sejna miał wydać z państwowych pieniędzy na podróże ponad 120 tys. zł. Rekordzistą wydaje się europoseł Ryszard Czarnecki, który z Parlamentu Europejskiego wyciągnął 200 tys. euro.

Przykłady można by tak naprawdę mnożyć. Nie da się ukryć, że rozliczanie kilometrówek przez dygnitarzy przyciąga podejrzane albo przynajmniej niezręczne sytuacje niczym magnes. Wbrew pozorom wcale nie chcę się tutaj czepiać konkretnych polityków. Konkretne nazwiska stanowią jedynie przykłady będące głośnymi wydarzeniami ostatnich miesięcy. Prawdziwym problemem jest system, który dopuszcza tak szczodre obdarzanie parlamentarzystów publicznymi pieniędzmi za jeżdżenie samochodem. TVP podawało pod koniec zeszłego roku, że sami posłowie w latach 2019-2023 wyjeździli w ten sposób 50 milionów złotych.

Jak to możliwe? Warto zwrócić uwagę na ripostę przywołanego Andrzeja Sejny:

Można powiedzieć, że to wychodzi, iż musiałbym, czy tak robiłem, przejeżdżać po kilkadziesiąt do 100 kilometrów dziennie, co ja robię dziennie w samej Warszawie, nie mówiąc o wyjazdach w teren. Po drugie, to wszystko odbyło się w ramach limitów wyznaczonych zgodnie z prawem przez kancelarię marszałka.

Praktycznie wszyscy komentatorzy zwracają uwagę na jedno i to samo źródło problemu. System jest praktycznie niekontrolowany, sprawozdawczość ma charakter czysto pretekstowy. Innymi słowy: nikt nie zaprząta sobie głowy sprawdzaniem deklaracji posłów. Chyba nie muszę dodawać, że jest to bardzo niepożądany stan rzeczy.

Rozliczanie kilometrówek posłów, senatorów i zwykłych polskich pracowników różnią jedynie limity kilometrów

W praktyce wygląda to tak, że parlamentarzyści otrzymują pieniądze wyłącznie na podstawie swoich deklaracji. Nikt nie sprawdza, czy rzeczywiście przejechali wskazaną przez siebie trasą. Nikt nie kontroluje, czy byli na spotkaniach, o których wspominali w swojej deklaracji. Kancelaria Sejmu najwyraźniej nie zaprząta sobie głowy sprawdzaniem, czy dany poseł w ogóle posiada samochód.

Rozliczanie kilometrówek przez posłów i senatorów z pewnością jest czymś niezrozumiałym z punktu widzenia polskich przedsiębiorców. Z pewnością nikt poczytalny nie byłby skory, by zwracać pracownikowi jakiekolwiek pieniądze „na słowo honoru”. W końcu udokumentowanie wydatków poniesionych w trakcie podróży służbowej jest wręcz banalne. Wystarczy faktura potwierdzająca zakup paliwa w trasie. Dlaczego nie jakikolwiek inny dowód zakupu? Przedsiębiorca będzie przecież chciał jeszcze uwzględnić takie koszty w swoim zeznaniu podatkowym. Skarbówka jest dużo bardziej skrupulatna od Kancelarii Sejmu czy Senatu.

Typowe rozliczanie kilometrówek przez pracowników również występuje. Podobnie jak w przypadku parlamentarzystów chodzi o rekompensatę za wykorzystanie prywatnego samochodu pracownika do celów służbowych. Prawdę mówiąc, jest to obowiązek wynikający ze specjalnego rozporządzenia ministra infrastruktury w sprawie warunków ustalania oraz sposobu dokonywania zwrotu kosztów używania do celów służbowych samochodów osobowych, motocykli i motorowerów niebędących własnością pracodawcy.

Maksymalne stawki za kilometrówkę określa §2¹ rozporządzenia, limity kilometrów §3. W najlepszym wypadku możemy liczyć na zwrot za 700 km w przypadku zatrudnienia w miejscowości powyżej 500 tys. osób w kwocie 1,15 zł za każdy przejechany kilometr dla samochodu z silnikiem o pojemności ponad 900 m³. Zgadza się: razem wychodzi 805 zł miesięcznie, a więc 9 660 zł rocznie.

Pracownik również rozlicza kilometrówki poprzez oświadczenie, w którym określa, w jakich dniach korzystał ze swojego samochodu do celów służbowych. W tym przypadku pracownik nie musi przedkładać pracodawcy faktur. Działa to więc dokładnie tak samo, jak rozliczanie kilometrówek przez posłów. W czym tkwi różnica? W limicie przejechanych kilometrów.

Posłów obowiązuje obecnie 3500 km miesięcznie, a senatorów 4000 km. Rozwiązanie problemu wydaje się więc dziecinnie proste: dygnitarzy powinny ograniczać dokładnie te same limity, co pracowników firm prywatnych. Nie potrzebują jeździć więcej za publiczne pieniądze. W razie potrzeby mają przecież prawo do darmowych przejazdów pociągami.