„Naprawdę wytrzymajmy jeszcze najbliższy czas, żeby nie mierzyć się z trzecią falą epidemii” – stwierdził Wojciech Andrusiewicz, rzecznik resortu zdrowia. Komentował w ten sposób fakt, że restauracje, bary i siłownie muszą pozostać zamknięte. Najdelikatniej mówiąc, słowa te nie są na miejscu.
„Wytrzymajmy jeszcze najbliższy czas” – rzecze rzecznik. Zastanówmy się więc, co wytrzymać musi on, a co wytrzymać musi właściciel lokalu gastronomicznego, pubu czy siłowni.
Andrusiewicz – o ile dobrze wiem – musi wytrzymać jedynie to, że nie może wygodnie się rozsiąść w restauracji przy obiedzie ugotowanym przez profesjonalnego kucharza. Wytrzymać musi też, że w kilka godzin po tym posiłku nie będzie mógł spalić pochłoniętych kalorii na atlasie do ćwiczeń, orbitreku czy ergowiosłach – o ile oczywiście nie ma tego sprzętu w domu.
A co wytrzymać muszą przedsiębiorcy, których biznes od dawna jest pozamykany? Długi, niepewność co do przyszłości, konieczność zapożyczania się u znajomych, przeświadczenie, że jednak trzeba rozbić skarbonkę, w której zbierało się pieniądze na zagraniczne studia córki czy syna. Wreszcie wytrzymać trzeba też to, że wyjdzie do mediów rzecznik Ministerstwa Zdrowia i powie „wytrzymajmy jeszcze”.
Tak jak pisałem już kilka dni temu na łamach Bezprawnika, jasnym dla mnie jest, że większość przedsiębiorców bynajmniej nie ma ochoty pokazywać środkowego palca rządzącym ani nie lekceważy ryzyka związanego z pandemią koronawirusa. Coraz więcej firm jednak otwiera się wbrew obowiązującym regulacjom, bo trzeba za coś żyć, mieć pieniądze na utrzymanie rodziny, na zakup leków i – jeśli się uda – na wakacje w przyszłości. Dla przedsiębiorcy, który prowadził od kilkunastu lat swoją działalność i udało mu się dzięki biznesowi spłacić dom i odłożyć na bankowym rachunku 100 tys. zł, a dziś ma 100 tys. zł długu, sytuacja jawi się jako dramatyczna. Tym bardziej że przytłaczająca jest niepewność – bo nikt z nas nie wie, kiedy obostrzenia zostaną zdjęte.
I dla jasności: ja wcale nie twierdzę, że ograniczenia wprowadzone przez rząd są bezsensowne i części z nich nie należałoby utrzymać. Rządzący powinni jednak umieć precyzyjnie wyjaśnić przedsiębiorcom, dlaczego jedna branża może działać, a inna nie może. Dlaczego ludzie w jednym miejscu mogą siedzieć, a w innym nie. Tego bardzo brakuje. Brakuje też rozsądnego planowania. Jakkolwiek bowiem zdaję sobie sprawę, że koronawirus to nieprzewidywalny wróg i może ponownie uderzyć w najmniej spodziewanym momencie, to oczekiwałbym od władzy przedstawienia kilku wariantów działania w zależności od sytuacji. Gdy zaś jaśnie panujący nam politycy jakiś plan prezentują, to pewne jest to, że na pewno się do niego nie zastosują. I nawet nie wyjaśnią dlaczego.
Wreszcie – gdy już politycy zaczynają nam coś tłumaczyć, to używają okrągłych słów, z których najczęściej nic nie wynika. A jednak większość przedsiębiorców to ludzie czynu, a nie jedynie słowa. Dochodzi do tego fakt sztucznego bratania się polityków i urzędników z biznesem, czego najlepszym Przykładem jest wypowiedź rzecznika Ministerstwa Zdrowia. Ewentualnie pojawiają się znakomite porady, jak ta udzielona właśnie przez senatora Stanisława Karczewskiego, który stwierdził, że gdy na szali są ludzkie życie i bankructwo, to on osobiście wolałby zbankrutować. Na szczęście bankructwo mu nie grozi, gdyż od 16 lat jest na utrzymaniu między innymi przedsiębiorców.
Prawda jest taka, że biznes – czy tego chce, czy nie – musi to wszystko… wytrzymać.