Sędzia Igor Tuleya – człowiek, który powstrzymał PiS. Niezłomny, bohater, sędzia z łatką rzeźnika, ość w gardle władzy, belka w oku polityków prawicy, wzór niezawisłości i bezstronności. A może by tak po prostu – sędzia? Opozycja również zdaje się nie rozumieć istoty niezawisłości, skoro gloryfikuje osobę zamiast rozmawiać o sprawie.
To tylko niektóre z określeń, jakimi media opisują sędziego, który wydał ważną decyzję w bardzo politycznej sprawie, jaką były ubiegłoroczne głosowania nad niektórymi ustawami. Te, jak pamiętamy, przebiegały w dość kontrowersyjnych okolicznościach, o ile w ogóle można tak łagodnie je określić. Przeniesienie obrad sejmu do sali kolumnowej i późniejsze utrudnianie dostępu do tego miejsca posłom opozycji było przedmiotem śledztwa prokuratury. Ta nie doszukała się znamion popełnienia przestępstwa i swoje postępowanie umorzyła. Na skutek zażalenia tego postanowienia, sprawa trafiła do sądu, który ostatecznie stwierdził, że prokuratura nie sprawdziła ani nie wyjaśniła wszystkich okoliczności tego zdarzenia. Wobec stwierdzenia tego faktu sędzia nakazał organom ścigania ponowne przeprowadzenie śledztwa.
Sędzia Igor Tuleya momentalnie został zawłaszczony przez nasze lokalne Tutsi i Hutu. Z jednej strony wróg ludu i obrońca układu, jak ochrzciły go środowiska prawicowe. Z drugiej bohater, superman i wojownik o prawdę w narracji mediów, które krytycznie komentują poczynania władzy. Paradoksalnie w środku dyskusji o tym, jak władza szykuje zamach na niezawisłość sędziów, opozycja pokazuje, że sama nie ma pojęcia, na czym ta niezawisłość polega.
Sędzia Igor Tuleya nie jest niezłomnym bohaterem – to po prostu sędzia
Najdobitniej świadczy o tym fakt, że właśnie takimi epitetami jest określany, przez co automatycznie stawiany jest po konkretnej stronie sporu politycznego. Nieważne czy on sam tego chce, czy nie. Każde plemię potrzebuje jakiegoś bohatera, w którym upatrywałoby wzoru cnót i męstwa wartości, które uważa za słuszne. Rebelianci mieli Luka Skywalkera, a Imperium Dartha Vadera, którzy stali po przeciwnej stronie tej samej przecież mocy. Również i u nas każda ze stron konfliktu rozpaczliwie poszukuje swoich ikon. Problem polega na tym, że sędziowie są głosem tej mocy, mianem której można określić prawo.
Jak na ironię, wzorem tego, jak powinniśmy traktować sędziów, są sędziowie… piłkarscy. Na boisku zupełnie niewidoczni, a mimo tego sprawują pieczę nad prawidłowym przebiegiem całego procesu, czyli meczu. Ich decyzje są ostateczne i nieodwołalne, nieważne jak kontrowersyjne by były. Owszem, niektóre z tych werdyktów są szeroko komentowane, nie wszyscy z nimi się zgadzają, ale jednak poczucie, że te decyzje są definitywne i bezdyskusyjne jest bardzo widoczne. Mało tego, zawodnicy mogą być przez niego ukarani za to, że nie podporządkowują się jego poleceniom. Nikt po meczu nie skupia się na osobie arbitra, a jedyne co jest komentowane to sama rozgrywka.
Dokładnie tak samo powinno być w przypadku sprawy, którą rozpatrywał sędzia Igor Tuleya. Nikogo nie powinno dziwić, że jak piłkarz kopie drugiego po kostkach, to sędzia odgwizduje faul. Właśnie do tego można porównać orzeczenie warszawskiego sądu. To nie sędzia Tuleya powstrzymał władzę. On tylko wskazał, że przeciwnik nie gra według reguł, które są opisane w zasadach gry. Przekazanie sprawy do ponownego zbadania to nic innego jak odgwizdanie rzutu wolnego, czyli zatrzymanie gry i wznowienie jej w określonym punkcie. Porozmawiajmy zatem o przepisach kodeksu postępowania karnego czy zwróćmy uwagę na amatorskie śledztwo, które prokuratura przeprowadziła w danej sprawie. Sędzia nie jest od tego, żeby orzekać na czyjekolwiek zamówienie. Określanie sędziego mianem człowieka, który powstrzymał władzę, samo w sobie odbiera mu niezawisłość.