Nabywcy elektrycznych Mercedesów nie będą mogli uwolnić pełnego potencjału swoich maszyn – chyba że zapłacą równowartość 5,4 tys. zł. Może nam się to podobać albo nie, ale subskrypcje w Mercedesie pokazują, w którą stronę może pójść motoryzacja.
Subskrypcje stały się cudownym dzieckiem biznesu w ostatnich latach. Korporacje wykalkulowały, że lepiej pobierać stałe, nie tak wysokie opłaty niż przekonywać klientów do dużego, jednorazowego przelewu. Mamy więc opłaty za wszystko – od Netflixa po kawę z Żabki.
Ale subskrypcja za naciskanie pedału gazu? Cóż, to też się dzieje.
Subskrypcje w Mercedesie. Inaczej nie będziesz miał „pełnego Mercedesa”
Jak będą działały subskrypcje w Mercedesie? Można powiedzieć, że nabywca elektryków z serii EQ – kosztujących przecież setki tys. zł – będą z założenia „wersjami trialowymi”. Dopiero po zdecydowaniu się na roczną subskrypcję w wysokości 1,2 tys. dol. netto, będzie można liczyć na pełne osiągi.
Subskrypcje w Mercedesie mają więc „odblokować pedał gazu” – podwyższając moc i moment obrotowy oraz redukując przyspieszenie do setki.
Z informacji amerykańskich mediów wynika, że w zależności od modelu, subskrypcje będą mogły np. zwiększyć moc silnika od 60 do 87 KM.
Ciągle nie jest jasne, na których rynkach pojawi się to rozwiązanie. Na pewno w USA, a w Polsce – nie wiadomo. Trudno też powiedzieć, czy to dobrze dla polskich klientów „merca”, czy jednak źle. Bo być może lepsze osiągi będą na niektórych rynkach w „pakiecie standardowym”. A może brak subskrypcji oznacza, że takiego Mercedesa na niektórych rynkach nie będzie można w ogóle „podkręcić”.
Na pewno jednak cała branża motoryzacyjna będzie się przyglądała pomysłowi Mercedesa. Technicznie pobieranie opłat na odblokowanie pedału gazu nie jest tak skomplikowane. Więc nietrudno będzie pomysł skopiować BMW, Audi czy Jaguarowi. Może być to natomiast odpowiedź na inne problemy branży. Wyprodukować auta jest coraz trudniej – bo nie ma podzespołów, bo trudno znaleźć ludzi do pracy w fabrykach, bo inflacja… Aby więc zarabiać, firmy muszą „wyciskać” jak najwięcej pieniędzy z każdego sprzedanego egzemplarza. A jeśli jeszcze te pieniądze byłyby przelewane przez klientów co rok… Brzmi jak świetne rozwiązanie dla branży. Dla klientów – pewnie już niekoniecznie.