Nie ma w tej chwili większej patologii w polskim systemie szczepień niż szczepienia nauczycieli akademickich. Do tej pory rząd potrafił naprawiać swoje błędy, odkładając na przykład w czasie podawanie preparatu prokuratorom czy agentom CBA. W przypadku wykładowców, którzy tak czy siak będą pracować zdalnie do września, szybkie szczepienia są całkowicie nieuzasadnione.
Szczepienia nauczycieli akademickich
Decyzja o tym, że nauczyciele zostaną zaszczepieni wcześniej niż wiele innych grup zawodowych, była ze wszech miar słuszna. Chodzi oczywiście o nauczycieli szkół podstawowych i średnich. To od bezpieczeństwa belfrów zależy powrót dzieci i młodzieży do stacjonarnej edukacji, o niebo lepszej niż edukacja zdalna. Problem w tym, że równolegle podjęto decyzję o tym, że w tym samym czasie AstręZenecę dostaną również nauczyciele akademiccy. Po co? Nikt w rządzie nie jest w stanie tego racjonalnie wytłumaczyć. Bo nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć, wiedząc że stacjonarne zajęcia na uczelniach nie powrócą do końca tego roku akademickiego.
Mało tego – na szczepienia kwalifikowane są nie tylko osoby, które całe swoje życie zawodowe wiążą z uczelnią. Niestety, w tej priorytetowej grupie są także ci wykładowcy, dla których wykładanie jest tylko dodatkowym zajęciem. Wystarczy zatem poświęcać co tydzień na przykład cztery godziny na poprowadzenie zajęć na małej prywatnej uczelni, by zakwalifikować się do szczepienia. Oczywiście chodzi o wykład w formie online, w ramach którego szanse na zakażenie się od kogokolwiek są mniej więcej takie jak w przypadku noszenia na twarzy siedmiu maseczek FFP2. I nie mam tutaj pretensji do samych wykładowców, którzy po prostu dostają skierowanie na szczepienie i z tego korzystają. Od tego jednak jest państwo, by sprawiedliwie ustawiać priorytet poszczególnych grup zawodowych.
Niższa skuteczność AstraZeneca nie jest wytłumaczeniem
Obrońcy przyjętego przez rząd rozwiązania przypominają, że AstraZeneca dla nauczycieli została przydzielona z powodu niewielu danych udowadniających jej skuteczność wobec osób starszych. Odpowiadam: to bzdura. Po pierwsze – nowe wyniki spływają do nas cały czas i nic nie stoi na przeszkodzie, by uwzględniać je przy aktualizacji narodowego programu szczepień. Zresztą prezydent Andrzej Duda wczoraj rozmawiał z chińskimi władzami o możliwości kupienia ich szczepionki. To im jak rozumiem bardziej już ufamy niż Brytyjczykom?
Po drugie – nawet jeśli AstraZeneca gorzej chroni osoby starsze przez zakażeniem SARS-CoV-2, to jest jeszcze inny, znacznie ważniejszy parametr. Otóż brytyjski preparat niemal do zera redukuje ryzyko zgonu na Covid-19. Chroni on zatem przed ciężkim przebiegiem choroby, a przecież to właśnie ten czynnik mrozi nam już od roku krew w żyłach. Mimo tego, że polski rząd ma taką wiedzę, nie odchodzi od poronionej koncepcji szczepienia młodych, pracujących zdalnie nauczycieli akademickich. Przecież nawet jeśli rząd tak martwiłby się o los seniorów, to mógłby zdecydować o szczepieniu AstraZenecą innej grupy zawodowej mającej duży kontakt z ludźmi. No tak, tylko kto dziś pochyli się nad losem pracowników sklepów, którzy od początku pandemii są narażeni na zakażenie?
Wciąż uważam, że szczepienia przeciw Covid w Polsce idą naprawdę nieźle, pomimo ciągle niewystarczających dostaw. Natomiast decyzja o nadaniu priorytetu wykładowcom kładzie się cieniem na ten nieźle przygotowany program – który w dodatku nie opierał się do tej pory dokonywaniu korekt na skutek presji społecznej. A przecież na początku roku nasi rządzący tak bardzo załamywali ręce nad zaszczepieniem poza kolejką kilkudziesięciu aktorów. Dziś, za jego przyzwoleniem, szczepione są tysiące osób znacznie młodszych niż Janda i Zborowski.