Premier Mateusz Morawiecki zapowiada weto w sprawie praworządności. Polska nie chce i nie godzi się na powiązanie wypłat z unijnego budżetu z praworządnością. Skorzystanie z prawa weta to chyba jedyna opcja, jaką teraz ma rząd. I może lepiej niech z niej skorzysta…
Polski rząd chce zawetować unijny budżet na którym Polska zyskuje chyba najwięcej
Dzisiejsza Polska to dziwny kraj. Chociaż naszym największym partnerem handlowym i najważniejszym sąsiadem są Niemcy, polską politykę od dawna opanowała wściekła germanofobia. Strategicznego przeciwnika Polski zwykle upatruje się w Rosji. Tymczasem Polska chętnie gra na podkopanie spójności tak Unii Europejskiej jak i NATO – od których zależy nasze bezpieczeństwo. Polscy politycy upatrują gwarancji tegoż nie tyle w Stanach Zjednoczonych co w ustępującym prezydencie tego mocarstwa.
Przede wszystkim jednak nasz rząd istnieje właściwie dlatego, że Unia Europejska dość hojnie dotuje nasze państwo. Dzięki funduszom strukturalnym możemy sobie pozwolić na inwestycje, które bez nich byłyby poza naszym zasięgiem.
Skoro finansuje je w dużej mierze Unia, to nie musi tego robić rząd. Może tym samym przepuścić więcej pieniędzy na budowę „polskiego państwa dobrobytu”. Zwłaszcza, że pod względem inwestycji nasze państwo może się pochwalić równie „genialnymi” pomysłami co jeszcze większe lotnisko w Radomiu czy przekop Mierzei Wiślanej. Zwykle przy tym wydaje dużo więcej niż rzeczywiście powinno.
A jednak ta Unia Europejska strasznie naszych rządzących uwiera. Zwłaszcza wówczas, gdy Brukseli nie podoba się to co z państwem polskim wyczyniają. Sen z powiek polskim władzom spędza przede wszystkim perspektywa powiązania wypłat unijnych funduszy z przestrzeganiem prawa przez rządy państw członkowskich. Stąd właśnie spodziewane weto w sprawie praworządności.
Spór o praworządność to nic innego jak skutek naiwnego założenia, że państwa członkowskie będą przestrzegać swojego prawa
O co chodzi z tą „praworządnością”? Otóż w art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej wymieniono wartości, na których ta wspólnota się opiera. Przepis ten brzmi następująco:
Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn.
Traktat o Unii Europejskiej w swoim art. 7 przewiduje nawet specjalną procedurę na wypadek, gdyby w którymś państwie członkowskim doszło do poważnego naruszenia tych wartości. Ze względu na wymaganą jednomyślność można ją wstawić między bajki. Co nie znaczy, że nie uruchomiono jej wobec najbardziej drastycznych przypadków. Mowa o quasi-mafijnej „demokracji nieliberalnej” Viktora Orbana, oraz – niestety – o Polsce.
Nasz rząd zasłużył sobie na tak niechlubną formę uwagi głównie dzięki tzw. „reformie” wymiaru sprawiedliwości. Ta polega na podporządkowaniu kluczowych instytucji władzy sądowniczej organom władzy wykonawczej i ustawodawczej – czytaj: politycznej. Kłóci się to z art. 10 ust. 1 polskiej konstytucji. Ten zakłada, że „ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej”.
Nie byłoby może tak wielkiego problemu, gdyby rządzący zaprzątali sobie kiedykolwiek głowę właściwą formą stanowienia prawa. Czy zasadami poprawnej legislacji. Dlatego właśnie mają na forum unijnym problem z praworządnością – państwa członkowskie po prostu muszą przestrzegać swojego prawa.
Tymczasem zgodnie z art. 2 polskiej konstytucji, „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej„. Być może wiele osób to zaskoczy, jednak ignorowanie prawa przy jego stanowieniu jest w Polsce bezprawne. Nie jest tak, że w momencie wygrania wyborów zwycięska partia może zrobić co jej się żywnie podoba.
Weto w sprawie praworządności to chyba ostatnia karta jaka została naszemu rządowi w ręku
Teraz Unia Europejska ustala budżet na lata 2021-2027. To jedna z najważniejszych cyklicznych decyzji w funkcjonowaniu całej wspólnoty. Budżet taki musi uwzględniać wiele często sprzecznych ze sobą interesów. Do tego dochodzi szczególna sytuacja tego roku – i konieczność wpompowania ogromnej ilości pieniędzy w europejską gospodarkę z powodu epidemii koronawirusa.
Państwa tzw. „oszczędne” chciałby nieco poskromić ambicje unijnej biurokracji jeśli chodzi o fundusze na odbudowę. Europa zachodnia ma przy tym po dziurki w nosie finansowania inwestycji w państwach środkowej Europy ignorującej ostentacyjnie unijne wartości. Mowa rzeczy jasna także o Polsce, która poważnie ucierpiała w wyniku epidemii i zawsze chętnie przygarnie jak najwięcej euro z unijnego budżetu.
Pogodzenie ognia z wodą było trudne. Premier Mateusz Morawiecki jednak nie stanął na drodze do wypracowania kompromisu. Kluczowy szczyt UE zakończył się sukcesem. Za to premiera spotkała wściekła wręcz krytyka ze strony prawicowych radykałów, jak chociażby Zbigniew Ziobro. Szybko się przy tym okazało, że do wprowadzenia mechanizmu powiązania wypłat z praworządnością wcale nie potrzeba jednomyślności. O tym Morawiecki zapewniał swoich kolegów i swoich wyborców.
Skoro więc nie można wetem zablokować samego mechanizmu, to zawsze można zawetować cały budżet! Weto w sprawie praworządności oznaczałoby, że Unia Europejska będzie funkcjonować w oparciu o prowizorium budżetowe.
To nie tak, że argumenty polskiego rządu są zupełnie oderwane od rzeczywistości
Oczywiście Mateusz Morawiecki jakoś tam stara się uzasadnić zapowiadane weto w sprawie praworządności. Trzeba przyznać, że argument o „arbitralnych kryteriach” jest nawet całkiem sensowny. W końcu postulujący powiązania wypłat z praworządnością nie silili się nigdy na skonkretyzowanie swoich oczekiwań. W każdym razie w sposób wykraczający poza „pokazanie Kaczyńskiemu i Orbanowi”.
Ten brak konkretyzacji z kolei prowadzi do drugiego zarzutu – o możliwość stosowania podwójnych standardów. Morawiecki zarzuca również mechanizmowi brak oparcia w unijnych traktatach. Ma ku temu pewna słuszność: naruszenie unijnych wartości wiąże się według traktatów z konkretną procedurą. A że ta nie działa, bo nie może zadziałać z powodu swojej konstrukcji? No cóż, tym lepiej dla „podejrzanych”.
Można przy tym założyć, że w Unii Europejskiej znajdzie się więcej rządów mających rozmaite grzeszki na sumieniu i stosunkowo niewielką siłę przebicia. Z całą pewnością niektórzy gracze ucieszą się, jeśli to Polska wywróci stół. Zwłaszcza dlatego, że całe odium – i spodziewana odpłata przy pierwszej czystej okazji – spadnie na kogoś innego niż oni. To więc nie tak, że Polska staje sama przeciwko całej Unii. Przynajmniej co do tej drugiej kwestii.
Panie Premierze! Weto w sprawie praworządności oszczędzi wstydu i panu i nam wszystkim
Weto w sprawie praworządności jest w tym momencie koniecznością dla polskiego rządu. Nie chodzi jednak o podawane przez premiera Morawieckiego powody. Z całą pewnością nie ma to też nic wspólnego z polską racją stanu.
Powód w gruncie rzeczy jest prosty i całkiem prozaiczny. Powiązanie wypłat z unijnego budżetu z praworządnością oznacza, że nasz rząd musiałby wytłumaczyć jak się ma do niej chociażby nieopublikowanie ustawy covidowej w Dzienniku Ustaw.
Warto przy tym wspomnieć, że polska dyplomacja słynie bardziej z bujnej wyobraźni, niż zdolności przekonywania. Lepiej więc niech premier Morawiecki wetuje unijny budżet – wstyd będzie, ale przynajmniej trochę mniejszy.