Pomimo całego szacunku do pana Andrzeja Sapkowskiego i jego twórczości, Wiedźmin jest dziś globalną marką za sprawą CD Projekt RED.
To normalne i tak się czasem dzieje. Przykładowo książki Georga Martina żyły w jakiejś specyficznej symbiozie z serialem HBO – Gra o Tron jest globalną marką zarówno jako seria książek, jak i seriale.
W przypadku Wiedźmina książki Sapkowskiego niewątpliwie bardzo zyskały na popularności dzięki grze CD Projektu, ale nie zbliżają się nawet o krok do popularności „Pieśni Lodu i Ognia”. Z tego też względu należy przyjąć, że dziś głównym kreatorem uniwersum Wiedźmina w świecie nie jest Andrzej Sapkowski, tylko raczej Marcin Iwiński i jego pracownicy. Brutalne? Tak, ale prawdziwe. Spokojnie, tak się czasem w popkulturze dzieje.
Jest to zresztą rzeczą płynną, ponieważ serial Netflixa może przecież odwrócić ten trend, spopularyzować wizję Sapkowskiego, a może nawet uczynić ją dominującą (w co trudno mi uwierzyć, ale zadanie będzie ułatwione, bo seriale w mainstreamie wciąż są popularniejsze od gier komputerowych).
Czytaj też: Jeśli kolejny serial na motywach Wiedźmina będzie porażką, to CD Projekt RED zyska argument w sporze z Sapkowskim
Wizje Sapkowskiego i CD Projekt RED się różnią
Od rana czytam w internecie dyskusje dotyczące tego, że wielu osobom nie przypadł do gustu teaser nowego serialu Netflixa. Wśród zarzutów często pada teza, że to wszystko jest za mało słowiańskie. Książki wcale nie były przesadnie słowiańskie – argumentują obrońcy oryginału.
To prawda, nie były. A Geralt z Rivii nie był wymuskanym aktorem w hollywoodzkim stylu Conana Barbarzyńcy, choć w serialu Netflixa jest. Dziwię się zatem, że krytyce poddawane jest rozczarowanie fanów marki ze względu na brak charakterystycznych dla kultury słowiańskiej akcentów. Zwłaszcza, że te głosy płyną też ze strony zagranicznej widowni. Serial Vikings, rewelacyjny, bez tej całej nordyckiej otoczki byłby tylko kolejną, może nieco bardziej ambitną częścią Spartacusa. CD Projekt RED w dobie RPG-ów przesyconych anglosaską i germańską architekturą kapitalnie sięgnął po rdzennie polskie klimaty, co bardzo pomogło ich grze. Bo klimat i środowisko jest bardzo ważne dla graczy.
Twórcy serialu zdecydowali się być bardziej wierni strukturze książkowego oryginału. Ich prawo, choć stracili niepowtarzalną szansę na stworzenie serialu w globalnie nieeksploatowanych dotychczas realiach, a gra dowiodła, że jest na nich zapotrzebowanie. Co przyjemniej się ogląda – setny serial na posterunku policji, czy
Czarna Arielka, ale Wiedźmin nie może iść z duchem czasu
Polityczna poprawność pożera w ostatnim czasie popkulturę, co budzi uzasadniony sprzeciw wobec pewnych modyfikacji. J. K. Rowling zupełnie sama z siebie, co kilka tygodni lubi ujawnić na Twitterze jakieś preferencje seksualne bohaterów swojej sagi o Harrym Potterze. To staje się dziwne, niepokojące i jak przed laty dzieci prosiły o więcej książek, tak dziś te same 30-letnie dzieci proszą o mniej szczegółowy.
Sporo zamieszania wywołał w ostatnim czasie pomysł zastąpienia syrenki Ariel czarnoskórą aktorką. Prawdę powiedziawszy „nie rusza mnie to”, natomiast jest faktem, że ktoś po 30 latach istnienia niezwykle charakterystycznej bladej i rudowłosej syreny, postanowił dość drastycznie odmienić jej wizerunek. To oczywiście nie kwestia koloru skóry, przecież gdyby syrenkę zagrała blada brunetka, fani też uznaliby to za lenistwo produkcyjne.
Zabawne jednak, że niektóre osoby potrafią do ostatniego przycisku na klawiaturze walczyć o czarnoskórą Arielkę, a jednocześnie idą na bój ze zwolennikami słowiańskiego Wiedźmina.
Nie apeluję o żadną konkretną ideologię, a jedynie o konsekwencję w działaniach. Świat się zmienia, świat Wiedźmina także, a globalny odbiorca nie pokochał uniwersum Geralta Sapkowskiego, pokochał uniwersum Geralta CD Projektu. Nie widzę zatem powodu, by atakować rozczarowanych fanów, że twórcy serialu The Witcher tak bardzo pozostali wierni książkom.